Czytelnicy skarżą się na listonoszy. Ci odpowiadają: Jesteśmy wtłoczeni w niską jakość

Korzystający z usług Poczty Polskiej narzekają na poważne opóźnienia w dostarczaniu przesyłek. Listonosze tłumaczą, że nie są w stanie wyrobić się na czas w stu procentach. Dodatkowo niskie pensje niespecjalnie ich motywują. O podwyżki w tym roku może być trudno.

Do tego, że pocztówki z wakacji nie przychodzą na czas, wielu klientów poczty jest już zapewne przyzwyczajonych. Gorzej, gdy chodzi o ważniejsze listy. Pani Katarzyna, mieszkanka Nowej Iwicznej pod Warszawą, miała taką właśnie sytuację.

Na początku listopada, gdy wróciłam do mieszkania po długim weekendzie, okazało się, że nie ma prądu. Licznik został odcięty pod moją nieobecność z powodu braku uregulowania rachunku - chodziło o 80 złotych. To był niedzielny wieczór, wyjaśnienia telefoniczne nic nie dały. Następnego dnia dowiedziałam się, że prąd został odcięty, bo dwukrotnie po wysłaniu upomnień do zapłaty nie zareagowałam. Tyle tylko, że ja tych upomnień nie dostałam!

- opowiada. - Po 24 godzinach i zapłaceniu ok. 100 złotych za przyłączenie (plus dług) dostaliśmy z powrotem prąd. Przyznaję, że zabrakło mi czasu i determinacji, by użerać się z pocztą o odszkodowanie za rachunek za przyłączenie prądu. Jak miałabym udowodnić, że ponaglenia do mnie nie przyszły? - mówi Pani Katarzyna.

Klienci Poczty Polskiej skarżą się na opóźnienia

Czytelnicy Gazeta.pl w komentarzach pod artykułami na temat terminowości Poczty Polskiej podają podobne przykłady. "Mnie nie doręczono przesyłki sądowej. Po złożeniu skargi otrzymałam informację, że listonosz powiedział, że awizo zostawił. A nie zostawił i co Pani zrobi? Bareja pełną gębą, tylko raczej straszno niż śmieszno, bo trudno walczyć o przywrócenie terminu sądowego". "Na list czekałam równe cztery tygodnie. Leżał na poczcie, bo listonoszka odeszła na emeryturę i nie zatrudniono nowej osoby, a zastępstwa nie było". "List od jednego z operatorów sieci komórkowych, na który miałam odpowiedzieć do 07.12.2018, otrzymałam 04.01.2019. Jedyne 27 dni opóźnienia" - opisują.

Kilka tygodni temu program "Uwaga" TVN pokazał materiał z prowokacją dziennikarską. Mieszkańcy podwarszawskiego Mysiadła skarżyli się, że wiele tygodni czekają na przesyłki. Dziennikarze wysłali list z GPS-em. Dotarł do Urzędu Pocztowego na drugi dzień, ale później dwa tygodnie czekał na dostarczenie.

Pani Katarzyna: Wielokrotnie w ciągu dnia wybiegałam z klatki w kierunku płotu, gdzie jest domofon i gdzie widziałam z okna listonosza. Nie fatygował się, aby roznieść listy i paczki - zostawiał je albo na płocie albo nie przychodził wcale. Nie wiem, gdzie przepadały listy - czy wracały na pocztę, czy lądowały w rowie. Te, które udało mi się przechwycić, były złożone w gazetkę reklamową jakiegoś marketu i wciśnięte między drewniane sztachety obok domofonu.

Raz, kiedy padało, zebrałam porzucone w reklamówce na płocie listy i pojechałam z tą mokrą masą do urzędu. Pani z okienka przyjęła z powrotem przesyłki, bąknęła coś o sporej rotacji i tym, że nowi listonosze nie znają osiedla, a tym bardziej udostępnionych wcześniej poczcie kodów do domofonu przy zewnętrznym ogrodzeniu podwórka. Z tego co wiem, inni sąsiedzi wielokrotnie zwracali się do poczty o wyjaśnienia i ogarnięcie sytuacji. Bez odzewu albo byli zbywani argumentami o braku chętnych do pracy i dużym obszarze do opanowania - mówi pani Katarzyna.

Nie jest też tak, że opowieści o opóźnieniach to pojedyncze, odosobnione przypadki. Urząd Komunikacji Elektronicznej przygotowuje raporty, które mają sprawdzić, czy Poczta Polska spełnia określone prawnie wymagania dotyczące świadczenia usług powszechnych. Wnioski z raportu za 2017 rok (najnowszego dostępnego): "Wyniki badań wskazują, że wskaźniki czasu przebiegu paczek pocztowych są wyższe w porównaniu do wskaźników wymaganych zgodnie z rozporządzeniem. Natomiast w zakresie przesyłek listowych nierejestrowanych zarówno priorytetowych, jak i ekonomicznych nie został osiągnięty żaden z celów określonych w rozporządzeniu".

Listonosze: jest nas za mało

Klienci narzekają na listonoszy, choć też coraz częściej zdają sobie sprawę, że to nie do końca ich wina. Pytamy drugą stronę - jak pracuje się w Poczcie?

- Brakuje ludzi, albo obsada jest "na styk" - mówi Andrzej, listonosz z Warszawy. Jak to się kończy? Kiedy listonosz idzie na urlop albo zwolnienie lekarskie, jego rejon jest dzielony między kilku, najczęściej trzech-czterech listonoszy. To tak zwana rozbiórka rejonów, czyli zastępstwo. Ale oznacza też 30 proc. pracy więcej.

Nie zawsze jesteśmy w stanie roznieść wszystkie przesyłki na czas. Rejony i tak już kilka lat temu zostały powiększone. Nowych punktów się nie dopisuje do tzw. obciążenia, a listy dostarczyć trzeba. Żeby ukryć te braki, listonosze, przy cichym przyzwoleniu dyrekcji, od razu awizują dużą część listów, aby zachować terminowość

- przyznaje pan Andrzej. Do tego, jak twierdzi, za nadgodziny pracodawca nie zawsze płaci uczciwie. - Jakość usług więc spada, bo jakość to też właśnie terminowość. Ludzie są wtłoczeni w tę niską jakość - dodaje. No i nie każdy chce pracować 12 godzin dziennie.

Problemy kadrowe potwierdza Piotr Saugut, Przewodniczący NSZZ Listonoszy Poczty Polskiej. Według niego najgorzej jest na zachodzie kraju, od północy po Wrocław. Pytamy więc samego pracodawcę - czy odczuwa braki i czy planuje w związku z tym zwiększyć zatrudnienie?

"W Poczcie Polskiej zatrudnionych jest ponad 26 tysięcy listonoszy na umowę o pracę. Dodatkowo zatrudniamy niewielki odsetek pracowników służb doręczeń na umowy zlecenia w sytuacjach doraźnych, np. gdy dany rejon doręczeń wymaga okresowego wsparcia" - odpowiada rzecznik prasowy Justyna Siwek.

W latach 2016-2017 zatrudnienie w Poczcie Polskiej wzrosło o 2,5 tys. osób, a w roku 2018 o kolejnych 1300 pracowników. Po wzroście zatrudnienia w ostatnich latach w tym roku chcemy się skoncentrować na usprawnieniu organizacji pracy i zwiększeniu efektywności. W razie potrzeb kadrowych rekrutujemy na bieżąco. Aktualne ogłoszenia można znaleźć na naszej stronie internetowej

- dodaje rzeczniczka. 

Wśród tych ogłoszeń jest kilkadziesiąt ofert pracy dla listonoszy z całej Polski - w tym we wspomnianym wcześniej podwarszawskim Mysiadle. Doświadczenie nie jest wymagane. Warunki to m.in.: umowa o pracę, premia miesięczna, trzynasta pensja i dodatek stażowy, wolne weekendy, dofinansowanie do wypoczynku i zwrot kosztów używania samochodu prywatnego do celów służbowych (w przypadku oferty dla listonosza z samochodem, bo Poczta szuka też listonoszy pieszych i rowerowych). 

Oferty pracy Poczty PolskiejOferty pracy Poczty Polskiej screen strony internetowej Poczty poczta-polska.pl, z dnia 26.01.2019

Te warunki pracy do dla wielu pracowników za mało. Listonosz Andrzej określa je wprost jako złe. - Marne płace w stosunku do uczciwie wykonywanej pracy. Pracy jest też za dużo. Ludzie odchodzą, widzą, że obciążenie jest za duże - mówi. Dodaje, że pracownicy nie dostają podstawowego sprzętu do pracy - tabletów, rysików czy długopisów. 

Piotr Saugut z NSZZ listonoszy:

Ostatnie badanie obciążenia pracowników, które było robione w 2017 roku, pokazało, że brakowało wtedy 2000 listonoszy. Były zatrudnienia, ale nie udało się wszystkich tych etatów zapełnić. W ubiegłym roku już takiego badania Poczta nie przeprowadziła.

2500 zł brutto na początek

Obaj potwierdzają, że pracownicy odchodzą - doświadczeni, starsi, na emerytury, a wakaty po nich nie zawsze zapełniają nowi. Ci młodsi często szybko rezygnują, czasem nawet już po tygodniu. Chyba że trafią na tak zwany kasowy rejon. Czyli taki, w którym mogą liczyć na napiwki. Listonosz Andrzej: - Napiwek staje się dla wielu ważną częścią pensji. Ale listonosz, pracując, nie powinien liczyć na datki. Powinien mieć godziwą zapłatę, aby mógł spokojnie pracować i nie myśleć, czy mu starczy na życie.

Obecnie ta zapłata to 2500 tys. zł brutto na początku - 250 zł więcej niż ustalone przez rząd na ten rok minimalne wynagrodzenie. To podstawa, do której dochodzą wymieniony powyżej dodatek stażowy oraz premie. Jak wyjaśnia Poczta, są to: premia czasowo-jakościowa (kwota bazowa w bieżącym roku to 223 zł) zależy od "oceny jakości pracy pracownika i jego frekwencji", zadaniowa (67 zł) od wykonania zadań wyznaczonych przez przełożonego i tego, jaki wynik osiągnie cała jednostka organizacyjna (Urząd Pocztowy), a wynikowa (66 zł) od wyniku kwartalnego całej firmy. "Łącznie w latach 2016-2018 pensje pracowników wzrosły prawie o 700 zł brutto, a z uwzględnieniem premii - o ok. 1200 zł brutto" - podaje rzeczniczka Poczty.

Te premie listonoszom nie imponują. Szczególnie że wielu nie ma szans ich wyrobić. Chodzi tu zwłaszcza o premię zadaniową, która w praktyce jest dodatkową sprzedażą - książek, znaczków, ubezpieczeń czy innych towarów. Obłożenie pracą to uniemożliwia.

- W Warszawie nikt tego raczej nie robi. Ja też tego nie robię. Albo się będę zajmować pocztą, albo sprzedażą. Na prowincji może mogą sobie na to pozwolić, bo markety daleko i mają mniej pracy. I nie chodzi o premię, bo nie jest ona duża. Niektóre placówki wyglądają już jak sklepiki, co bardzo zniechęca klientów - mówi pan Andrzej.

Akurat ze sprzedaży Poczta jest dumna i nie zamierza jej ograniczać - wręcz przeciwnie. Przychody z działalności handlowej rosną i firma ma ambicje, by zwiększały się jeszcze bardziej. W 2017 roku sprzedaż ta wyniosła 400 mln zł - to wciąż ułamek całości przychodów, które zbliżyły się do 6 mld zł, ale stopniowo udział tej części biznesu Poczty rośnie. W 2018 miało być nawet pół miliarda złotych (danych finansowych za ubiegły rok jeszcze nie znamy). Co sprzedaje Poczta? Głównie książki i prasę, a także artykuły papiernicze i biurowe, serie okolicznościowe (na przykład dla kibiców) oraz słodycze i napoje.

Ile powinien zarabiać listonosz?

- 3000 na rękę to pensja, którą powinniśmy dostawać. Listonosze, aby normalnie żyć dorabiają dodatkowo, wielu moich kolegów to robi - mówi pan Andrzej.

Szef branżowego NSZZ wyjaśnia, że listonosze rozmawiają z ludźmi i widzą, że w innych zawodach podwyżki są. Szczególnie na zachodzie Polski, gdzie, jego zdaniem, walka o pracowników jest większa. Takie porównywanie podbija oczekiwanie dalszych wzrostów pensji. Na to jednak w tym momencie chyba trudno liczyć. - Z tego, co wiemy, pracodawca nie zaplanował na ten rok żadnych podwyżek, ale mówi, że jeżeli Poczta wypracuje zyski, to on się tymi pieniędzmi będzie dzielił z załogą - mówi Piotr Saugut.

Rzeczniczka Poczty podkreśla, że w tylko w ubiegłym roku firma wydała 150 mln zł na podwyżki dla pracowników, a koszty wynagrodzeń wzrosły o 255 mln zł. "Podejmując decyzję o podwyższeniu wynagrodzeń, pracodawca ma na uwadze zarówno oczekiwania pracowników, jak i możliwości finansowe firmy - w tym także jej stabilność finansową" - mówi Justyna Siwek. Wyników Poczty za ubiegły rok jeszcze nie znamy, wiemy, że w 2017, mimo, że zwiększenia sprzedaży, firma zakończyła rok na minusie.

Związkowcy rozmawiają z dyrekcją firmy w tej sprawie, jak na razie nie myślą w ogóle o strajku. Szeregowym listonoszom nie zawsze działania związków się podobają. - Osobiście uważam, że strajk jest najgorszą formą, jaka może być, ale ludzie sprowadzeni do poziomu wegetacji, gotowi są zastrajkować na całego - twierdzi listonosz Andrzej. Trudno powiedzieć, czy taki protest to realny scenariusz. Ale przykłady ze sfery budżetowej - lekarzy stażystów, mundurowych czy ostatnio nauczycieli - pokazują, że rząd jest w stanie ugiąć się pod żądaniami. A Poczta Polska to operator państwowy. I właśnie zaczęliśmy rok wyborczy.

Zobacz wideo
Więcej o: