W Polsce jesteśmy ratowani niejako "za darmo". Działalność GOPR i TOPR finansowana jest z dotacji MSWiA (to dziesięć - kilkanaście milionów złotych rocznie), do tego dochodzą sponsorzy i 15 procent wpływów z biletów do parków narodowych.
- W większości krajów świata koszty ratownictwa w górach, ale także na jeziorach czy na morzu, pokrywane są przez ratowanego - mówi Marcin Broda z "Dziennika Ubezpieczeniowego". Koszt akcji ratunkowej to z reguły od kilku do kilkunastu tysięcy euro. - Wystarczy włączenie śmigłowca i już koszty lawinowo rosną - mówi ekspert.
Sam start helikoptera zaczyna się od około trzech tysięcy euro, transport do oddalonego od miejsca wypadku szpitala może oznaczać rachunek na nawet 10 tysięcy euro. Do tego dochodzą jeszcze koszty leczenia.
Polska ze swoimi zasadami jest swego rodzaju wyspą. Poza nami za ratownictwo nie trzeba płacić w Europie w krajach skandynawskich. Ale i tam powoli zaczyna się obciążać kosztami akcji ratowniczych niektórych turystów, którzy wykazali się niefrasobliwością.
Według Marcina Brody tą drogą prędzej czy później pójdzie i Polska. - Najpierw pewnie dojdziemy do pokrywania takich taksówek lotniczych przez nieodpowiedzialnych turystów - mówi ekspert z "Dziennika Ubezpieczeniowego".