Słoweński nadzór weterynaryjny zatrzymał transport ok. dwóch ton mięsa pochodzącego z Polski. Tamtejsze służby podejrzewały, że źródłem wołowiny jest ubojnia, w której przetwarzano chore i padłe zwierzęta.
Jak informuje lokalna prasa ostatecznie wątpliwości dotyczą jedynie 500 kg mięsa - pochodzenie 1,5 tony już wyjaśniono.
Incydent jest dowodem na to, że polscy eksporterzy znaleźli się pod olbrzymią presją. Niechlubny proceder, który został wykryty w jednym polskim zakładzie rzucił cień na całą branżę.
Polscy hodowcy i producenci mięsa liczą się z olbrzymimi stratami, jaki może przynieść skandal związany z ubojnią, w której prawdopodobnie przetwarzano na mięso chore i padłe zwierzęta. Po wybuchu afery ceny spadły o ok. 1 zł na kilogramie. Jeśli ten trend się utrzyma straty rolników i hodowców mogą wynieść nawet 600 mln zł.
Czytaj też: Polskie mięso chorych krów wywołało panikę w Europie. "Spadają zamówienia. Wykorzystują moment"
Przedstawiciele branży proponują zaostrzenie przepisów w celu wyeliminowania możliwości uboju chorych zwierząt. Proponują m.in. wprowadzenie kary więzienia za taki proceder, sześcioletni zakaz prowadzenia działalności dla zakładu, który dopuścił się procederu, całodobowego monitoringu z dostępem dla służb powiatowych, jednostek samorządowych, organów ścigania.
Komisja Europejska poinformowała, że mięso z chorych i padłych krów z polskiej ubojni trafiło najprawdopodobniej do 14 unijnych krajów. Oprócz Polski to Estonia, Finlandia, Francja, a także Niemcy (przez Francję), Hiszpania, Litwa, Łotwa, Portugalia, Rumunia, Szwecja, Słowacja, Czechy i Węgry.
Tydzień temu kanał TVN24 wyemitował reportaż dziennikarzy "Superwizjera". Materiał "Chore bydło kupię" ukazał proceder produkcji mięsa z wykorzystaniem chorych lub nieżyjących krów.