Brytyjski parlament zdecydował o opóźnieniu brexitu, czyli przedłużeniu artykułu 50. Rządowy wniosek poparło 412 posłów, przeciwnych było 202 głosujących. To jeszcze jednak nie znaczy, że 29 marca przestaje być oficjalną datą rozwodu Londynu z Brukselą.
Co ciekawe, przeciwko wnioskowi premier głosowali niektórzy członkowie jej rządu, w tym Andrea Leadsom, minister środowiska. Łącznie zbuntowało się ośmioro członków gabinetu Theresy May.
Theresa May ma dwie opcje. Pierwsza to odłożenie wyjścia na krótki termin, do 30 czerwca. By tak naprawdę się stało, premier May musi do 20 marca przepchać przez Izbę Gmin swoją umowę brexitową – umowę, którą ta izba odrzuciła już dwa razy. Jeśli to się nie uda, rząd zapowiada możliwość opóźnienia brexitu na dłużej, może nawet aż o kilkanaście miesięcy, nie podaje jednak konkretnego terminu.
Data 20 marca jest ważna, bo dzień później zaczyna się szczyt Rady Europejskiej, na którym Wielka Brytania powinna przedstawić konkretną propozycję. Po oficjalnej prośbie Theresy May opóźnienie brexitu musi być jeszcze jednomyślnie zaakceptowane przez wszystkie państwa unijne.
Na to, że brexit może się poważnie opóźnić, Bruksela najwyraźniej już się szykuje. Tak wynika z wypowiedzi Donalda Tuska. "W trakcie moich konsultacji przed szczytem UE zaapeluję do ‘unijnej 27.’, aby rozważyła przedłużenie rozmów, jeśli Wielka Brytania uzna za zasadne ponowne przeanalizowanie swojej strategii dotyczącej tworzenia konsensusu związanego z brexitem" – powiedział szef Rady Europejskiej.
Wcześniej Izba Gmin głosowała nad trzema poprawkami. Pierwsza dotyczyła organizacji drugiego referendum - przepadła miażdżącą liczbą głosów. Nie przeszła też poprawka oddająca parlamentowi kontrolę nad porządkiem obrad i mechanizmem decydowania o brexicie. Przepadła poprawka lidera opozycji Jeremy'ego Corbyna, który chciał przedłużenia art. 50 w celu znalezienia alternatywnych scenariuszy brexitu (czyli nie twardy brexit i nie umowa wynegocjowana przez May).