Minister finansów Teresa Czerwińska wróciła do pracy, ostatnie dni spędziła na zwolnieniu lekarskim. Był to okres tuż po ogłoszeniu przez rząd PiS tzw. "piątki Kaczyńskiego", czyli pakietu nowych obietnic PiS. Minister nie wypowiadała się na temat ich finansowania, co podsycało doniesienia niektórych mediów, że program nie był z nią konsultowany, a sama minister rozważa złożenie dymisji, mimo zaprzeczeń ze strony rządu.
W poniedziałek Teresa Czerwińska wreszcie przemówiła i odniosła do sprawy. "Pogłoski o mojej dymisji są mocno przesadzone" - zacytował jej wypowiedź z konferencji na Uniwersytecie Warszawskim Bartek Godusławski, dziennikarz "Dziennika Gazety Prawnej".
Jak podaje IAR, minister była pytana przez dziennikarzy o to, czy rozważała dymisję ze stanowiska. Nie zdementowała jednak wprost doniesień na ten temat. - Wszystko co było do powiedzenia, jest powiedziane. Pan premier zabrał głos, w związku z tym rozumiem, temat jest zamknięty - powiedziała.
O tym, że Teresa Czerwińska miała się podać do dymisji, której premier Mateusz Morawiecki nie przyjął, pisał w ubiegłym tygodniu portal wpolityce.pl. Doniesienia te zdementował rzecznik rządu, w miniony piątek premier Morawiecki mówił o nich, że to "burza w szklance wody". Z kolei dziś "Rzeczpospolita" doniosła, że Czerwińska ma rozważać złożenie dymisji "w najbliższych dniach". Jeszcze rano zaprzeczył temu szef kancelarii premiera Michał Dworczyk.
Z relacji dziennikarza "Dziennika Gazety Prawnej" wynika też, że szefowa resortu finansów mówiła o szukaniu pieniędzy na "piątkę Kaczyńskiego" - "zarówno po stronie dochodowej, jak i wydatkowej" budżetu. Sam budżet nie będzie już jednak w tak komfortowej sytuacji jak w ubiegłym roku, kiedy deficyt sięgnął zaledwie jednej czwartej planowanego i wyniósł 10,4 mld zł. Tak stało się dopiero po grudniu, bo jeszcze po listopadzie mieliśmy rekordową nadwyżkę.
W tym roku na tak dobre dane nie ma jednak co liczyć. Po dwóch pierwszych miesiącach kasa państwa jest 800 mln zł na minusie. I tak zapewne zostanie. Jak mówiła dziś minister Czerwińska, deficyt budżetowy w tym roku będzie stopniowo rosnąć i nadwyżki w kolejnych kwartałach raczej nie zobaczymy.
To m.in. dlatego, że szczyt koniunktury w gospodarce mamy za sobą (choć nadal PKB ma rosnąć w bardzo solidnym tempie, a po ostatnich danych z gospodarki ekonomiści podnoszą prognozy), podatki też coraz trudniej będzie ściągać w takim tempie, jak w ostatnich dwóch latach. W projekcie budżetu na ten rok zapisanych jest 28,5 mld zł deficytu.
Jest jednak jeszcze jeden wskaźnik, który mocno polityków w ostatnich dniach zajmuje. To deficyt sektora finansów publicznych, pojęcie szersze od deficytu budżetu państwa, bo obejmuje także ZUS oraz budżety samorządów. Otóż ten deficyt w ostatnich latach spadał - w tym roku ma wynieść 1,7 proc. PKB. Kluczowa tutaj jest granica 3 proc. PKB. To dla UE próg ostrzegawczy, przekroczenie go oznacza wejście państwa w tzw. procedurę nadmiernego deficytu - specjalny nadzór nad finansami danego państwa. Polska była objęta procedurą nadmiernego deficytu w latach 2009-2015. Nie chcemy do niej wracać, bo to obniża wiarygodność finansową rządu i może sprawić, że koszt pożyczania pieniędzy na rynku wzrośnie. W przyszłym roku możemy jednak znaleźć się blisko tej granicy.
Według wcześniejszych doniesień prasowych, minister Czerwińska miała ostrzegać kolegów z rządu przed wzrostem deficytu finansów publicznych w okolice 3 proc. Teraz mówi, że "zrobi wszystko", by ten próg nie został przekroczony. Co ciekawe, wygląda na to, że także premier zaczął zajmować bardziej ostrożne stanowisko. Mateusz Morawiecki w weekend przyznał, że deficyt sektora finansów publicznych wzrośnie do "2 proc., może nawet 3 proc. PKB", ale też że jego rząd będzie starać się nie przekroczyć tej górnej granicy.