Nieoficjalne plotki na temat poważnych problemów programu Wisła, czyli zakupu systemów Patriot, krążą już od wielu miesięcy. Bardzo wzmocniła je lutowa prezentacja nowego Programu Modernizacji Technicznej (PMT), obejmującego okres do 2026 roku. "Prezentacja" to w tym wypadku zbyt duże słowo. MON ujawnił jedynie garść ogólnikowych informacji, a na prośby dziennikarzy o jakiekolwiek bardziej precyzyjne dane, zasłania się tajemnicą. Choć jeszcze w 2012 roku przy okazji poprzedniego PMT nie było takiego problemu.
Podczas owej lutowej "prezentacji", minister Mariusz Błaszczak ani razu nie wspomniał o dalszej realizacji programu Wisła. Było to o tyle zaskakujące, że już od wielu lat ów program był określany jako absolutny priorytet MON. Zakup Patriotów pojawił się tylko na kartce wręczonej dziennikarzom, jako pozycja piąta w "wybranych zadaniach". Bez żadnych konkretów.
Takie potraktowanie do niedawna najważniejszego priorytetu ministerstwa wywołało falę spekulacji. Podsycała je paranoiczna tajność wprowadzona przez obecne kierownictwo MON. Od lutego pojawia się coraz więcej sygnałów wskazujących na to, że ze względu na horrendalne koszty, przerost ambicji i trudne rozmowy z Amerykanami, dalsza realizacja programu Wisła została na razie odsunięta na czas nieokreślony.
Teraz owe spekulacje zbiera w całość i potwierdza swoimi nieoficjalnymi ustaleniami Marek Świerczyński z "Polityka Insight", którego można określić jako chyba najlepiej poinformowanego w temacie programu Wisła dziennikarza branżowego. Według jego rozmówców, w budżecie MON do 2026 roku nie przewidziano pieniędzy na kolejną fazę zakupu systemu Patriot. Może się to jeszcze zmienić w najbliższych latach, ale na razie jest jak jest.
Wszystko wskazuje na to, że obecnie absolutnym priorytetem MON stał się błyskawiczny zakup amerykańskich samolotów piątej generacji F-35. Rozmowy są prowadzone wyjątkowo intensywne. Amerykańska prasa branżowa pisze wręcz, że Polacy bardzo "gorliwie" i "chętnie" prą do zakupu. Można się tylko domyślić, jaką wobec tego mamy pozycję w negocjacjach i jak "dobre" warunki zdołamy wynegocjować.
Można mieć poważne obawy, czy nie dojdzie do kolejnego "homeopatycznego" zakupu uzbrojenia w rodzaju kontraktu na wyrzutnie rakiet HIMARS czy śmigłowce. Czyli mniej niż potrzeba wojsku, bez zysków dla polskiego przemysłu i bez wyraźnego planu na to co dalej. No ale może się udać przed wyborami parlamentarnymi na jesieni.
Czytaj więcej: Właśnie kupiliśmy śmigłowcowe Ferrari dla wojska. Imponujące, ale drogie
W takich realiach wiele wskazuje na to, że na razie program Wisła też dołączy do tej listy "homeopatycznych", tudzież częściowych, sukcesów MON.
W 2018 roku z wielką pompą podpisano kontrakt na jego pierwszą fazę wart 16,6 miliarda złotych. Największy w historii wojska III RP. Do 2022 roku mamy otrzymać dwie baterie systemu Patriot (16 wyrzutni) w konfiguracji głównie do zwalczania rakiet balistycznych z przeznaczonymi do tego drogimi rakietami PAC-3. Do tego nowoczesny system dowodzenia IBCS, który w owym 2022 roku ma wejść do produkcji w USA. Wszystko bardzo potrzebne, bo Polska obecnie praktycznie nie ma systemu obrony przeciwlotniczej średniego zasięgu i obrony przeciwrakietowej.
Problem w tym, że zakupiony w pierwszej fazie sprzęt jest tylko częścią systemu. Rakiety PAC-3 kosztują po około sześciu milionów dolarów każda. Są więc horrendalnie drogie i strzelanie nimi do samolotów czy dronów byłoby absurdalną rozrzutnością. Do takich zadań większość państw posiadających systemy Patriot ma tańsze pociski serii PAC-2, które dodatkowo mają znacznie większy zasięg. Polska w ramach drugiej fazy chce kupić nowe "niskokosztowe" pociski Skyceptor, które na dodatek miałyby być w znacznej części produkowane w kraju.
Co więcej, w ramach pierwszej fazy zamówiono tylko dwie baterie i stosunkowo mały zapas drogich rakiet. Oznacza to zdolność do obrony dwóch ważnych obiektów, czy miejsc koncentracji wojsk. Zdecydowanie za mało jak na kraj wielkości Polski. W związku z tym w drugiej fazie miało zostać dodanych sześć baterii, istotnie zwiększając ogólny zasięg całego systemu.
W pierwszej fazie uzgodniono też tylko symboliczny offset a i tak są z nim problemy. Choć od podpisania kontraktu minął już rok, to ciągle nie podpisano umów wykonawczych na offset od koncernu Raytheon. Problemem ma być brak decyzji w sprawie drugiej fazy całego programu, bez czego nie da się skonkretyzować tego jakie technologie ma otrzymać Polska.
Czytaj więcej: Ogromna kwota na zbrojenia. W 2018 roku globalne wydatki wyniosły 1,8 bln dolarów
Pomysł podziału programu Wisła na fazy jest pomysłem stosunkowo nowym, bo pojawił się dopiero w okresie rządów PiS. Ma to swoje uzasadnienie merytoryczne w tym, że chcemy kupić systemy Patriot w tak nowoczesnej wersji, że Amerykanie dopiero nad nią pracują. Problemem jest zwłaszcza radar nowej generacji, który ma trafić do produkcji w 2024 roku.
W pierwszej fazie kupiono więc to, co Amerykanie mogą zaoferować wcześniej, bo około 2022 roku, kiedy mają zamiar skończyć prace nad systemem IBCS. Druga faza ma nastąpić, kiedy stanie się jasne co właściwie Amerykanie będą mogli sprzedać. Zwłaszcza jaki radar wybiorą dla swoich Patriotów.
Wielu ekspertów ostrzegało, że dokonanie takiego podziału, choć wygodne na krótką metę bo pozwalające zacząć realizację programu za możliwe do przełknięcia kwoty i skonsumować sukces politycznie, może poważnie zemścić się w długim terminie.
Zwłaszcza, że na wstępie zainwestowaliśmy w całe przedsięwzięcie wielkie pieniądze (według nieoficjalnych informacji Macieja Miłosza z "Dziennika Gazety Prawnej" do USA przelano w 2018 roku pięć miliardów złotych) a teoretycznie wojsko USA może uznać, że jednak nie chce dla siebie radaru nowego generacji. Albo nie teraz. Albo ma być inny niż my założyliśmy, że będzie. Wówczas cała druga faza programu Wisła wywróci się do góry nogami, bo amerykańskie koncerny nie stworzą nowego radaru tylko dla Polski. MON zdecydował się zagrać va banque, licząc na to, że Pentagon nie zmieni planów.
Co więcej, do drugiej fazy wypchnięto wszystkie najtrudniejsze do wynegocjowania kwestie polonizacji, czyli przeniesienia części produkcji systemu do Polski.
Co jednak najważniejsze, do drugiej fazy wypchnięto co najmniej 2/3 przewidzianych kosztów całego programu. Około 40 miliardów złotych. To gigantyczna kwota, biorąc pod uwagę, że do 2026 roku wojsku zostało 111 miliardów złotych do wydania na zakupy. Tylko ten jeden kontrakt miałby więc pochłonąć ponad 1/3 funduszy, podczas gdy wymiany wymaga większość sprzętu w wojsku i teoretycznie pilnych programów modernizacyjnych jest mrowie.
Pozornie wygodne odsunięcie najtrudniejszych elementów programu "na przyszłość" skutkuje teraz tym, że zgodnie z przewidywaniami, cała jego realizacja jest odsuwana w czasie. Choć jeszcze w 2018 roku, kiedy minister Błaszczak składał podpis pod kontraktem na pierwszą fazę, padały oficjalne deklaracje, iż kontrakt na tą drugą zostanie podpisany w 2019 roku.
Teraz nie wiadomo, kiedy tak naprawdę to się może stać. Przewidywanie przyszłości modernizacji polskiego wojska zaczyna przypominać wróżenie z fusów. Priorytety zmieniają się jak w kalejdoskopie, mające być blisko podpisania kontrakty z miesiąca na miesiąc odsuwają się w niebyt a MON zamieniło się w twierdzę i nie chce ujawniać swoich planów. Trudno więc dzisiaj powiedzieć, co będzie z drugą fazą programu Wisła.
Wiadomo natomiast, że minister Błaszczak systematycznie podkreśla, iż "podpisał kontrakt na Patrioty" i że "z niczego nie rezygnujemy". Sukces niby jest. Że kolejny raz w wymiarze "homeopatycznym"? Cóż. Że prowadzone obecnie negocjacje zakupu F-35 są prowadzone w wielkim pośpiechu i według nieoficjalnych informacji zapowiada się kolejny sukces "homeopatyczny" w postaci może 16 maszyn, podczas gdy Siłom Powietrznym potrzeba 32-48? Cóż. Że może to pochłonąć fundusze przeznaczone na drugą fazę programu Wisła, wobec czego na nieokreślony czas zostaniemy z niepełnym systemem przeciwlotniczym? Cóż.