Wojna handlowa Donald Trump - Chiny. Jak to się zaczęło i dokąd nas może zaprowadzić?

Wojna handlowa pomiędzy USA a Chinami jest faktem. Najprawdopodobniej doprowadzi do nowej amerykańsko-chińskiej umowy handlowej, ale nie stanie się to szybko i bez strat.
Zobacz wideo

Już niemal połowa chińskiego eksportu do Stanów Zjednoczonych oraz niemal cały amerykański eksport do Chin jest obłożony cłami. Amerykanie i Chińczycy zaczynają też sięgać po narzędzia spoza arsenału typowego dla wojen handlowych. Doskonałym przykładem jest najnowsze nałożenie sankcji przez Biały Dom na Huawei i sugerowane przez Chiny ograniczenie eksportu do USA metali rzadkich, kluczowych do rozwoju elektroniki i wydobywanych głównie w Państwie Środka.

Nikt nie wie, jak finalnie zakończy się amerykańsko-chińska wojna handlowa, ale wydaje się, że na jej końcu będą nowe relacje pomiędzy Pekinem a Waszyngtonem ubrane w nowy traktat. Do tego dążą Amerykanie, a Chińczycy nie mają wystarczających sił, by uniknąć takiego porozumienia i pozostać przy korzystnych dla nich regułach, które dotąd obowiązywały.

Czytaj więcej: Donald Trump gubi się w wypowiedziach w sprawie Huawei. Sam już nie wie, dlaczego USA blokują chińską firmę

Trump jest konsekwentny

O Donaldzie Trumpie mówi się, że jest podatny na głosy swoich doradców, zmienny i nieprzewidywalny. Ale w wypadku Chin zachowuje się inaczej – widzi w nich zagrożenie, nie mówi o nich dobrze, a pewne gesty ocieplenia, które wysyła wobec Chińczyków bardziej wyglądają na część taktyki negocjacyjnej, niż są wyrazem sympatii. I tak jest od dawna.

- Pamiętaj, Chiny nie są przyjacielem Stanów Zjednoczonych – napisał na Twitterze w maju 2014 roku. To była jeszcze subtelna uwaga.

Dwa lata później na wiecu przedwyborczym w Indianie było ostrzej. – Nie możemy nadal pozwalać Chinom gwałcić nasz kraj, a to jest to, co one robią – mówił.

Nazwał też w trakcie kampanii prezydenckiej Państwo Środka „największym złodziejem w historii świata” i wiele razy krytykował jego protekcjonistyczną politykę handlową.

Ogromny deficyt handlowy Amerykanów

Niechęć Trumpa do Chin nie wzięła się znikąd. Pekin konsekwentnie, i to przynajmniej od początku wieku, prowadził politykę z jednej strony ekspansji na amerykański rynek, a z drugiej blokowania dostępu do swojego rynku zagranicznym firmom. Do tego zmuszał inwestorów do przekazywania partnerom z Chin technologii, a na Zachodzie i w Stanach bez skrupułów ją wykradał lub też kupował, dokonując agresywnych przejęć wspomaganych tanimi rządowymi kredytami.

W tym celu np. pilnował korzystnego dla swoich eksporterów kursu juana oraz stworzył prawo, które nakazywało inwestorom tworzyć spółki joint-venture z chińskimi partnerami. W zachodniej prasie też dość regularnie przez lata pojawiały się informacje o aresztowaniach obywateli Państwa Środka, którzy wykradali tajemnice z najbardziej znanych korporacji.

Taka polityka Chin okazała się niezwykle skuteczna. Najlepszym tego potwierdzeniem jest wielkość deficytu handlowego pomiędzy USA a Chinami. Z początkiem wieku wynosił on niecałe 100 mld dol., w ubiegłym roku dobił do niemal 420 mld dol. W tym samym czasie eksport Chin do USA wzrósł z nieco ponad 100 mld dol., do niemal 540 mld dol. Amerykański do Chin wyniósł w ubiegłym roku niecałe 180 mld dol. i mniej więcej na tym poziomie utrzymuje się od kilku lat.

Tak dużej nierównowagi Amerykanie nie mogli już dłużej tolerować. Zwłaszcza, że w Chinach wyrosły firmy, które z powodzeniem zaczęły konkurować z amerykańskimi korporacjami na całym świecie. Huawei stał się np. graczem nr 2 na rynku smartfonów, spychając z tego miejsca amerykańskiego Apple’a.

Czytaj więcej: Panasonic dołącza do blokady Huawei. Ciąg dalszy podejrzeń o szpiegostwo na rzecz Chin

Najpierw przyjemna rozmowa, potem pierwsze cła

Zredukowanie ogromnego deficytu handlowego w handlu z Chinami stało się jednym z najważniejszych celów nowej administracji w Białym Domu po wyborach w 2016 roku. Donald Trump być może nawet na początku miał nadzieję, że ud się to zrobić w drodze spokojnych negocjacji z Pekinem, ale dość szybko przestał zachowywać się łagodnie.

W kwietniu 2017 roku ugościł Xi, prezydenta Chin, w swojej rezydencji na Florydzie, gdzie tłumaczył mu w komfortowych warunkach, że dłużej tak jak dotąd być nie może. Pewne efekty to przyniosło. Miesiąc później Amerykanie i Chińczycy mieli już umowę, w której między innymi Chiny zobowiązały się, że otworzą swój rynek rolny, energetyczny i finansowy, a USA zgodziły się w zamian na sprzedaż przetworzonego drobiu z Chin w Stanach.

To było jednak za mało, by zredukować ogromną nierównowagę w wymianie handlowej. Biały Dom chciał iść dalej i do tego naciskał na Chiny, by te szybciej otwierały swój rynek dla jego korporacji i przestały przy tym wykradać technologie.

Pekin reagował na te postulaty dość ospale. W efekcie w lutym 2018 roku Amerykanie zaostrzali kurs i wprowadzili cła na panele słoneczne i pralki – o łącznej wartości nieco ponad 10 mld dol. Co ważne, to było bardziej ostrzeżenie dla Chin niż brutalny ruch – cła dotyczyły wszystkich (wyjątek zrobiono dla paneli z Kanady) i dotyczyły skromnego ułamku chińskiego eksportu do Stanów. Do tego Trump zdecydował się ten krok po swojej wizycie w Pekinie w listopadzie 2017 roku w Chinach, gdzie goszczono go jak króla, ale też gdzie specjalnie wiele nie wskórał, żeby nie powiedzieć nic.

Nowe taryfy i negocjacje

Amerykański prezydent ponoć uwielbia twarde, brutalne negocjacje, w których mocno naciska na rozmówcę, niemal przystawiając mu pistolet do głowy. Taką taktykę zaczął też stosować w ubiegłym roku wobec Chin. Te bowiem pierwszymi cłami niespecjalnie się przejęły i na wielkie ustępstwa wobec Waszyngtonu nie chciały iść. Do tego na cła Amerykanów Chińczycy zaczęły odpowiadać własnymi.

I tak np. 23 marca 2018 roku Trump nałożył 25 proc. cła na import stali i 10 proc. na wyroby z aluminium do USA., Chiny odpowiedziały już 2 kwietnia, wprowadzając taryfy wysokości od 15 do 25 proc. na import 128 różnych produktów o wartości 3 mld dol. – w tym np. na wino, wieprzowinę i niektóre rury stalowe.

W połowie kwietnie Biały Dom nałożył sankcje na chiński koncern ZTE, Pekin dzień później wprowadził cła antydumpingowe na mąkę z sorgo.

Z początkiem maja odbyły się kilkudniowe negocjacje chińsko-amerykańskie w Pekinie, gdzie USA domagały się od Chin redukcji deficytu handlowego o 200 mld dol. Zakończyły się bez żadnego rozstrzygnięcia.

Lawina ruszyła…

Potem we wzajemnych relacjach było już tylko coraz gorzej mimo gestów pojednawczych w rodzaju np. zdjęcia sankcji z ZTE przez Waszyngton po tym, jak chiński koncern zgodził się zapłacić duże odszkodowanie. Chiny i USA zaczęły wprowadzać coraz częściej nowe cła – równocześnie prowadząc często przerywane negocjacje i deklarując chwilowe "zawieszania broni".

W lipcu ubiegłego roku Amerykanie nałożyli pierwsze cła celowane w towary z Chin (o wartości 34 mld dol.), wcześniejsze taryfy teoretycznie dotyczyły całego świata. Podobnych decyzji w ciągu kolejnych miesięcy było więcej.

W sumie do dzisiaj Waszyngton nałożył cła na chińskie produkty o wartości 250 mld dol., Pekin na amerykańskie o wartości 110 mld dol. Do tego Trump wytoczył działa jeszcze większego kalibru, nakładając sankcje na Huawei, ogromny chiński koncern będący drugim producentem smartfonów na świecie. Równocześnie, prezydent USA, zostawił Chińczykom – jak wcześniej, furtkę – te sankcje mogą zostać cofnięte i to może być zapisane w nowym układzie handlowych z Pekinem. 

Wojna handlowa. Kto wygra?

Co dalej? Najkrótsza odpowiedź brzmi, że trudne negocjacje się toczą. Równocześnie rozmówcy krwawią coraz bardziej. Huawei jest nad przepaścią, amerykańscy farmerzy bez chińskich zakupów tracą miliardy dolarów. Gra, kto więcej i dłużej wytrzyma toczy się dalej. Amerykanie są silniejsi, więksi i świat ich bardziej kocha. Mogą wytrzymać dłużej. Trzeba tylko znaleźć takie rozwiązanie, żeby Pekin nie stracił twarzy.

Łatwe to nie jest i nie będzie. Ale może negocjatorom w końcu się uda. Nikt chyba już nie chce, by amerykańsko-chiński konflikt handlowy dalej eskalował.

Zobacz wideo
Więcej o: