Barbara Misiewicz-Jagielak: To jest splot nieszczęśliwych okoliczności. Po pierwsze, leki z Polski wyjeżdżają, bo są w innych krajach droższe i to są najczęściej te najdroższe leki, które są dostępne w naszym kraju. Polska sobie nie poradziła z nielegalnym wywozem leków. Po drugie, jest ogromny problem z dostawami substancji czynnych, a po trzecie, Polska coraz bardziej uzależnia się od dostaw leków z innych krajów dla których nie jesteśmy rynkiem priorytetowym
Zobacz listę leków, których brakuje w polskich aptekach.
Kilkanaście lat temu w Europie i na świecie zaczęto kupować substancje czynne w Chinach i Indiach, bo tam był po prostu dużo taniej, poza tym mówiąc uczciwie były tam też bardzo dobre, audytowane fabryki. Wynikało to z tego, że firmy produkujące substancje czynne w Chinach i Indiach były mocno wspierane przez państwo. Bardzo szybko doszli do produkcji na skalę światową. Po drugie nie dbali o ochronę środowiska i BHP na tak wysokim poziomie, jak to robi się w Stanach Zjednoczonych i Europie, w związku z czym ta produkcja była po prosu tańsza. Wszyscy staliśmy się ofiarami tej taniej produkcji, bo producenci z Chin i Indii bardzo szybko poczuli się monopolistami na rynku i zaczęli stawiać twarde warunki i podnosić ceny. Po drugie, ponieważ w ogóle nie inwestowali w ochronę środowiska, to w końcu zaczął się dramat. Rząd chiński dwa lata temu temu wdrożył prawo, które wymogło proekologiczne zmiany i jednocześnie zmusiło fabryki do dużych inwestycji. To powoduje chwilowe zatrzymania produkcji leków, ta produkcja wróci, ale już po wyższej cenie, bo oni muszą sobie te inwestycje zbilansować.
Nie tylko to. W niektórych strefach przemysłowych nastąpiły wybuchy i pożary, chińska administracja natychmiast zamyka całą strefę, a tam mogą też znajdować się fabryki substancji czynnych. To uzależnienie się od azjatyckich producentów substancji czynnych okazało się bardzo nierozsądne i niebezpieczne.
To naprawdę trudna sytuacja, która wynikła z nieostrożnej polityki oszczędzania. Część fabryk w Chinach wznowi produkcję ale pamiętajmy, że niektóre fabryki europejskie uzależnione są od intermediatów, czyli półproduktów, które są domeną Chińczyków.
Gdy dwa lata temu producenci leków na świecie zorientowali się, że jest problem w Chinach, to zaczęli sobie radzić sami. Polscy producenci też zaczęli radzić sobie sami, ale bez żadnego wsparcia muszą szukać dostawców np. w Europie. Niestety okazało się, że wielu europejskich producentów kupowało po prostu wspomniane wyżej intermediaty w Chinach. To jest problem całego świata. W Stanach Zjednoczonych władze już podniosły raban i głośno mówi się o przywróceniu krajowej produkcji substancji czynnych i leków, bo dostęp do podstawowych leków to jest sprawa bezpieczeństwa narodowego. Podejrzewam, że w Europie też nastąpiło pewnego rodzaju otrzeźwienie, bo aptekarze mówią, że niektórych leków w Polsce nie ma, a w Europie są, być może sobie to przemyśleli i porobili zapasy. Przecież jak oni mają problem u siebie, to nie wyślą leków najpierw do Polski. Najpierw zabezpieczą swoje krajowe potrzeby. Poza tym producenci leków już po wznowieniu produkcji najpierw zaopatrzą lokalny rynek, a dopiero później sprzedadzą temu, kto najwięcej zapłaci. Dlatego my jesteśmy na końcu.
To brzmi strasznie, ale w tym przypadku tak jest. Dlatego od lat apelujemy, aby stworzyć w Polsce strategię dla rozwoju produkcji leków w Polsce, bo to jest kwestia bezpieczeństwa lekowego Polaków. To jest bardzo poważny problem, który wymaga systemowego rozwiązania. Krajowi producenci od lat zgłaszają ten problem i oferują pomoc ministerstwu zdrowia. Niestety bez odzewu.
Wiem, że niektóre polskie firmy porobiły sobie zapasy. Starają się radzić sobie jakoś z tą sytuacją i szukają dostawców na całym świecie. Podkreślę to raz jeszcze, musimy radzić sobie zupełnie sami, nie ma chęci współpracy, a przestawienie produkcji z dnia na dzień i zasypanie dziury jest niemożliwe.
Oni już sprzedają drożej.
Część leków w polskich aptekach może zdrożeć, ale teraz są najtańsze w całej Europie.
W 2011 roku weszła w życie ustawa refundacyjna, która wprowadziła wymóg, zgodnie z którym ceny leków w Polsce nie mogą być wyższe niż ceny europejskie. Ale uwaga, w innych krajach leki sprzedawane są zazwyczaj w pakietach, jedno sprzedam taniej, jeśli drugie weźmiesz drożej. A u nas ministerstwo zdrowia patrzy punktowo, czyli ten lek jest tańszy we Francji, więc nie zapłacę ani grosza więcej. Taki był warunek objęcia refundacją przez ministerstwo i w tej sytuacji firmy zagraniczne i polskie, które produkowały w naszym kraju musiały się temu poddać. Te ceny zostały obniżone do minimum, co pozwoliło branży na powolny rozwój, ale już nie taki jakiego oczekuje rozwój medycyny i farmacji. Teraz przyszedł kolejny minister zdrowia i powiedział, ja będę wam płacił jeszcze mniej, bo zobaczył, że w Chinach jest taniej.
To jest bardzo złożona sprawa. Są wielkie firmy międzynarodowe produkujące leki, które nie mają żadnych zamienników. One muszą wyłożyć ogromne pieniądze, żeby pracować nad tymi lekami. Tam rzeczywiście są ogromne marże, bo to są bardzo drogie, nowoczesne leki. Sam koszt produkcji jest niewielki w porównaniu z ogromną inwestycją w badania i rozwój. Te marże są ogromne, bo pieniądze są potrzebne na badania na przykład nad nowymi lekami na przykład na nowotwory.
Natomiast firmy generyczne, a takie są właśnie firmy polskie, pracują na bardzo małej marży. Tutaj decydujące o zarobku jest to, by sprzedać jak najwięcej leków. Jedna firma ma po kilkaset produktów. Nasze firmy operują na ilościach, ale to też nie jest tak, że my nie musimy inwestować, też mamy ogromne laboratoria, które wymagają inwestycji. Nie dostajemy gotowej receptury na lek, tylko nasi naukowcy muszą lek rozwinąć, a przy okazji go trochę unowocześnić. Nie będzie polskiej biotechnologii jeśli producenci nie wypracują marży na lekach generycznych. W tej branży zyski trzeba natychmiast inwestować w rozwój nowych leków, nowoczesne linie technologiczne. Musimy dorównać światu. Odpowiadając na drugie pytanie wyjaśniam, że produkcja leków to nie jest prosta produkcja, wymaga planowania, badań, zezwoleń i nie da się jej nagle zwiększyć. Dlatego jeżeli znika z rynku lek, który ma bardzo duży obrót, to nie da się tej dziury bardzo szybko zasypać przez innych producentów.
Trzy lata temu, gdy premier Morawiecki był jeszcze ministrem gospodarki, a wiemy to z opowieści, przyszedł do ministerstwa zdrowia i powiedział: "Wy wydajecie miliardy złotych na refundację leków, w związku z tym czy nie moglibyście wydawać tak, żeby zadziałało prorozwojowo. Jeżeli macie wybór, kupić lek z Polski i Chin, to kupujcie lek z Polski, bo tu zostaną podatki". Tak się zaczęła dyskusja na temat refundacji, że trzeba ją połączyć z produkcją w Polsce.
Sprawa raz była wyciszana, innym razem nagłaśniana. Do tego stopnia, że do polskich producentów zaczęli zgłaszać się amerykańscy, którzy w Polsce tylko leki sprzedają i tak się bali o swoją pozycję, że żeby dostać naklejkę partnera polskiej gospodarki, bo tylko to gwarantował przywileje ze strony polskiego ministerstwa zdrowia, to zaoferowali polskim firmom produkcję leków w naszym kraju i transfer technologii. Wydawało się, że to jest genialny pomysł, że zaczynamy przyciągać inwestycje z USA i Szwajcarii.
Sprawa się rozmyła, projekt leży w szufladach w ministerstwie przedsiębiorczości i technologii i jest oprotestowany przez ministerstwo zdrowia. No i nie wiemy co z tym będzie. My płyniemy zupełnie pod prąd, podczas gdy cała Europa zdała sobie sprawę, że bezpieczeństwo lekowe jest zachwiane, nie wszystko można kupić za granicą, a dostęp do podstawowych leków musi być pod kontrolą. U nas baza jest taka, że jest kilkunastu polskich producentów, a nawet kilkunastu zagranicznych producentów zbudowało fabryki. I co z tego, skoro jest ogromna presja cenowa ze strony ministerstwa zdrowia, które cały czas twierdzi, że Chiny sprzedają taniej, więc nie zapłaci więcej. Ci producenci zagraniczni muszą się natomiast przez swoją centralą bez przerwy spowiadać z tego, dlaczego produkują leki w Polsce, co firma tego ma. A Donald Trump z otwartymi rękami krzyczy: "Przyjeżdżajcie do nas i produkujcie leki".
W niektórych przypadkach, może być prawdziwy dramat, zwłaszcza gdy zabraknie leków podstawowych. Dziś nie mamy jeszcze kryzysu, ale bardzo silny sygnał ostrzegawczy. Produkcja leków, system refundacji, system nadzoru państwowego, to powinna być bardzo dobrze przemyślana sprawa i nie powinna należeć tylko do jednego ministerstwa zdrowia, ani do NFZ. W tej chwili, problem dostępu do leków to sprawa bezpieczeństwa narodowego i powinna być pod opieką premiera. Proszę zobaczyć co się dzieje. Wszyscy dziś pytają co się stało, aptekarze w końcu powiedzieli jak jest, bo to oni muszą tłumaczyć się przed pacjentami i widzą te dramaty. A do polskich producentów nikt nie zgłosił się z prośbą o wiedzę, współpracę, czy skoordynowanie działań.
Nie wiem, ale minister ma dziś narzędzia, które pozwalają kontrolować dostępność i przepływ leków, a oficjalny komunikat brzmi, że nie ma problemów z lekami.
Aptekarze przecież nie pochowali sobie tych leków w szufladach. Nie ma ich skoro tak mówią, dzwonią do hurtowni, na co dzień mają kontakt z pacjentami. Niestety z produkcją leków jest jak z hamowaniem motorówką, to trwa. Ponieważ jest to produkcja specjalistyczna, bardzo nadzorowana i kontrolowania, to nie da się w jeden dzień zwiększyć o kilkanaście procent. To trwa miesiącami.
Ale najpierw trzeba złapać tych oszustów.
Nikogo chyba nie wsadzono do więzienia. Ogromne pieniądze sprawiają, że przestępcy się kuszą. Te same leki wywiezione do Niemiec, czy do Francji są sprzedawana dużo drożej.
Import równoległy i wymiana towarów pomiędzy krajami UE jest dozwolony i leki z Polski wyjeżdżały bez żadnych ograniczeń. W Polsce brakowało leków, dlatego minister zdrowia wymyślił, że będzie publikował listę leków zagrożonych. Leków z tej listy nie wolno wywozić, ale niestety nadal są wywożone.
GRZEGORZ CELEJEWSKI
*Barbara Misiewicz-Jagielak, wiceprezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego.