Środa była dniem "dopełnienia formalności" po tym, jak we wtorek Boris Johnson został nowym liderem rządzącej w Wielkiej Brytanii Partii Konserwatywnej. Najpierw odchodząca premier Theresa May po raz ostatni w tej roli odpowiadała na pytania parlamentarzystów, potem w Pałacu Buckingham oficjalnie została odwołana z funkcji.
Następnie królowa Elżbieta II misję utworzenia rządu powierzyła Borisowi Johnsonowi.
Brexit najpóźniej 31 października
W pierwszym przemówieniu jako nowy premier Wielkiej Brytanii, Johnson mówił m.in. o tym, że pomimo wysiłków Theresy May, "pesymiści w kraju i za granicą" postrzegają Wielką Brytanię jako "więźnia starych sporów z 2016 r.".
Stoję więc przed wami dzisiaj, aby powiedzieć wam Brytyjczycy, że ci krytycy się mylą. Ludzie, którzy obstawiają przeciwko Wielkiej Brytanii, pójdą z torbami, bo odbudujemy zaufanie w siłę demokracji
- mówił Johnson. Dodawał, że Wielka Brytania na pewno opuści Unię Europejską 31 października. - Żadnych "jeśli", żadnych "ale" - stwierdził nowy premier.
Przygotujemy nową umowę, lepszą, która zmaksymalizuje możliwości brexitu, pozwalając nam jednocześnie opracować nowe i ekscytujące zasady partnerstwa z resztą Europy w oparciu o wolny handel i wzajemne wsparcie. Nie będziemy czekać 99 dni, ponieważ Brytyjczycy mają dość czekania, nadszedł czas działania, podjęcia decyzji, silnego przywództwa i zmiany tego kraju na lepsze
- mówił Johnson. Dodawał, że w przypadku brexitu bez umowy wywalczy od Unii 39 mld funtów (na tyle premier wycenia "rachunek" dla Unii od Wielkiej Brytanii).
Jeszcze przed oficjalnym powołaniem Borisa Johnsona na premiera Wielkiej Brytanii, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, rezygnację z funkcji ministra finansów złożył Philip Hammond. Polityk w "pożegnalnym" liście chwalił się wynikami brytyjskiego budżetu i pisał, że pozostawia swoim następcom wybór m.in. pomiędzy zwiększaniem wydatków publicznych, zmniejszaniem podatków, wyższymi inwestycjami a szybszą redukcją zadłużenia kraju - albo kombinacją tych możliwości.
Po dekadzie, gdy następstwa kryzysu z lat 2008–2009 oznaczały, że nie mieliśmy wyboru, jest to luksus, z którego nasi następcy powinni mądrze korzystać
- pisze Hammond.