W czerwcu dane o produkcji były bardzo słabe (zresztą nie tylko one). Ekonomiści podejrzewali, że w części mogły się do tego przyczynić upały oraz tak zwany efekt kalendarzowy - mieliśmy wtedy po prostu mniej dni roboczych. Oczekiwali, że w lipcu sytuacja się poprawi. I poprawiła się, ale nie tak bardzo, jak się spodziewano.
Główny Urząd Statystyczny podał, że produkcja przemysłowa w lipcu wzrosła o 5,8 proc. rok do roku po spadku o 2,7 proc. w czerwcu.
Do tego produkcja budowlano-montażowa wzrosła o 6,6 proc. rok do roku - miesiąc wcześniej zmalała o 0,7 proc.
Na powyższych wykresach widać wyraźne odbicie, ale jednak ekonomiści są rozczarowani. Tak, jak w czerwcu nie spodziewali się tak głębokiego pogorszenia danych, tak teraz sądzili, że poprawa będzie mocniejsza. Średnia oczekiwań według serwisu ISB wynosiła +6,6 proc. r/r w przypadku produkcji przemysłowej i +10 proc. r/r w przypadku budowlano-montażowej.
Skąd to rozczarowanie? "Biorąc pod uwagę różnicę w liczbie dni roboczych, wpływ czerwcowych upałów i rozkład urlopów w fabrykach samochodów dynamika produkcji powinna być dużo wyższa. Przemysł zrzucił pancerną zbroję" - pisze główny ekonomista banku Credit Agricole w Polsce, Jakub Borowski.
Na to samo wskazują eksperci mBank Research, którzy zauważają, że w polskich danych widać spowolnienie, które dotknęło część Europy, a szczególnie Niemcy.
"W komentarzu do czerwcowych danych przewijał się problem czynników jednorazowych (nietypowy rozkład kalendarza) i ich wpływu na dynamikę produkcji. Czynniki te w kolejnym miesiącu się odwróciły (zmiana układu dni roboczych jest z punktu widzenia produkcji całkowicie symetryczna) i zniosły większą część czerwcowego spowolnienia, ale nie całość. Brakujące 1-1,5 pkt. proc. w ujęciu rocznym to właśnie naszym zdaniem miara autentycznej słabości przetwórstwa przemysłowego w lipcu. Należy ją wiązać z sytuacją gospodarczą na świecie i, w szczególności, w europejskim przemyśle. Polski przemysł nigdy nie był niewrażliwy na koniunkturę globalną - trendy spadkowe we wskaźnikach koniunktury i dynamice produkcji obserwujemy od początku 2018 r. - natomiast spowolnienie to ma znacznie łagodniejszy charakter niż w Niemczech i obecne wyniki przemysłu również to potwierdzają" - piszą ekonomiści mBanku.
Ich zdaniem w przypadku budownictwa mamy do czynienia z wygasaniem "impulsu wzrostowego ze strony inwestycji publicznych, wzmocnione w ostatnich miesiącach przez kłopoty z realizacją inwestycji drogowych".
Według banku ING, najnowsze dane GUS wskazują na dalsze, niewielkie spowolnienie w polskiej gospodarce w trzecim kwartale.
Przypomnijmy - kilka dni temu poznaliśmy wstępny, tak zwany szybki odczyt PKB za drugi kwartał, zgodnie z którym polska gospodarka rozwijała się w tempie 4,4 proc. rok do roku wobec 4,7 proc. w pierwszym kwartale. Wtedy ekonomiści mBanku, którzy oczekiwali, że PKB w całym roku wzrośnie o 5 proc., sygnalizowali możliwą zmianę prognozy. "Ważniejszą kwestią wydaje się jednak utrzymanie odporności polskiego eksportu na spowolnienie w Niemczech. Z tej perspektywy kluczowe będą dane o produkcji przemysłowej za lipiec publikowane we wtorek. Wtedy też zważą się losy naszej prognozy na 2019 rok" - pisali w komentarzu.
Właśnie do tego doszło. mBank obniżył swoją - zresztą bodaj najwyższą na rynku - prognozę wzrostu PKB Polski w tym roku do 4,6 proc. To nadal bardzo solidny wzrost. "Pomimo ostrego hamowania inwestycji publicznych, konsumpcja prywatna powinna pozostać tarczą broniącą polskiego wzrostu PKB przed trwałym spadkiem poniżej 4,5 proc. r/r" - wyjaśniają.
Pod koniec lipca swoją prognozę na ten rok ścięli ekonomiści Credit Agricole - do 4,4 proc. z 4,7 proc. Wcześniej dwa razy w ciągu kilku miesięcy ją podnosili: w kwietniu z 3,7 do 4,3 proc. i potem w czerwcu do 4,7 proc. Oficjalna prognoza Ministerstwa Finansów to 4 proc. wzrostu PKB w tym roku.
>>>Recesja, wojna handlowa Donalda Trumpa - Polski to na razie zbyt mocno nie dotyka, ale w wielu krajach spowolnienie jest już bardzo widoczne: