Życie w kraju, w którym trwa głęboki kryzys, bardzo delikatnie mówiąc, nie jest fajne. To mówią nawet podstawowe wskaźniki. W ciągu roku argentyńskie peso straciło niemal połowę wartości w stosunku do dolara, a rzeczywista inflacja oscyluje gdzieś w okolicach 50 proc. Bezrobocie przy tym wydaje się nieduże - około dziewięć procent, ale to słaba pociecha, bo gigantyczna drożyzna spowodowała, że już około 35 procent Argentyńczyków żyje poniżej progu ubóstwa. Około trzy miliony więcej niż rok temu.
Do tego wszystkiego rząd prowadzi od wielu miesięcy politykę drastycznych oszczędności, tnąc między innymi inwestycje w infrastrukturę, w tym drogi, i zmniejszając liczbę urzędników.
Argentyńczyk, licząc parytetem siły nabywczej, jest już uboższy od Greka lub Rosjanina. Smutne, biorąc pod uwagę, że sto lat temu Argentyna była jednym z najbogatszych krajów na świecie.
>>> Prof. Balcerowicz: Jeśli zdarzy się kryzys, to kraje zachodu nie mają amunicji do walki z nim. Obejrzyj nasz materiał wideo
Argentyna. Lata smutku i recesji
Bloomberg wyliczył, że od 1950 roku Argentyńczycy żyli aż 33 procent czasu w recesji. To fenomen na skalę światową, Amerykanie np. z malejącą gospodarką zmagali się tylko przez 10 procent czasu od połowy ubiegłego wieku.
Argentyna nie jest przy tym odpowiedzialnym dłużnikiem. W swej 200-letniej historii bankrutowała już ośmiokrotnie - ostatni raz całkiem niedawno, w 2014 r. Świat to dobrze wie - i między innymi dlatego dług Argentyny można kupić teraz za 40 procent jego nominalnej wartości.
Znakomita większość problemów gospodarczych, które od lat gnębią Argentyńczyków, jest związana z nieodpowiedzialną polityką jej przywódców. Szczodre subsydiowanie przez państwo wielu rzeczy - w tym nawet transmisji meczów piłkarskich, wysoka korupcja, nieszczelny system podatkowy, zbyt miękka polityka monetarna - to wszystko od wielu, wielu lat ćwiczą argentyńscy politycy.
Wydawało się, że w 2015 roku idzie nowe. Władzę po populistyczno-lewicowych rządach przejął prorynkowy, liberalny Mauricio Macri. Zniósł ograniczenia w handlu walutami, zaczął ciąć bezmyślne subsydia, wprowadził ułatwienia dla biznesu. Jednak wiele jego reform było połowicznych - nie chciał zbyt drastycznych zmian, obawiając się protestów i utraty władzy w kolejnych wyborach. Jego polityce nie sprzyjał też umacniający się dolar.
W budżecie państwa zaczęła więc rosnąć dziura. Macri próbował ją częściowo zasypać, drukując nowe peso. W efekcie inflacja przyspieszyła, inwestorzy się wystraszyli i wybuchł nowy kryzys.
Czytaj więcej: Powinniśmy drżeć przed spowolnieniem? Za naszą zachodnią granicą czuć powiew recesji
Pomoc MFW i za chwilę nowy prezydent
Argentyna, podobnie jak Grecja, w dużym stopniu funkcjonuje dzięki kredytom z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. W ubiegłym roku otrzymała od Funduszu pożyczkę wysokości 57 mld dolarów, których tak na marginesie, spłatę 44 mld dol. Argentyna chce już na nowo negocjować. Kolejną transzę kredytu z MFW wysokości ponad 5 mld dol. kraj ma otrzymać w połowie września. MFW tu się jeszcze zastanawia, ale wątpliwe, by teraz tych pieniędzy nie wypłacił.
Nie wiadomo jednak, czy to pomoże, bo rynki i inwestorzy żyją od sierpnia (w jeden dzień główne indeksy giełdowe stracił prawie 40 procent) - to jest od czasu prawyborów w Argentynie, które wygrał kandydat peronistów Alberto Fernandez - w lęku, że do władzy w październiku powrócą lewicowi populiści. Dodatkowo ich kandydatką na stanowisko wiceprezydenta jest Cristina Kirchner, która wraz z mężem Nestorem Kirchnerem, rządziła krajem z opłakanym skutkiem w latach 2013-15.
Przy tym wszystkim rodzą się oryginalne pomysły gospodarcze. "Wall Street Journal" w piątkowym komentarzu redakcyjnym postuluje np., by zastąpić w Argentynie walutę narodową amerykańską. To raz i na zawsze zakończy niemal nieustający kryzys peso. Pytanie tylko, czy któryś z polityków argentyńskich zdecyduje się na takie rozwiązanie i czy faktycznie tylko kryzys peso stoi za całym złem, które od lat spotyka argentyńską gospodarkę.