Rząd przyjął we wtorek projekt rozporządzenia w sprawie wysokości płacy minimalnej oraz minimalnej stawki godzinowej w 2020 r. Podczas konferencji w Łowiczu premier Mateusz Morawiecki poinformował, że od 1 stycznia 2020 r. minimalne wynagrodzenie za pracę wzrośnie do 2600 zł brutto. Oznacza to, że pracownik otrzyma około 1900 zł na rękę. Wzrosnąć ma także stawka godzinowa. Od stycznia 2020 roku będzie ona wynosić 17 zł brutto za godzinę (w tym roku jest to 14,6 zł).
Na sobotniej konwencji PiS usłyszeliśmy, że od stycznia 2021 r. płaca minimalna wzrośnie do 3000 zł brutto, a do końca 2023 r. - do 4000 zł brutto. Zapowiedzi te budzą sporo kontrowersji. Choć politycy PiS tłumaczą, że Polacy powinni zarabiać na poziomie europejskim i chcą im to zapewnić, jeśli wygrają najbliższe wybory, ekonomiści ostrzegają, że taki skok minimalnych wynagrodzeń może zakończyć się katastrofą, zwłaszcza dla małych i średnich firm, których nie będzie stać na pensje dla pracowników.
W rozmowie z Next.gazeta.pl analityk Piotr Kuczyński mówił także o innych negatywnych skutkach pomysłu Prawa i Sprawiedliwości - przewiduje on, że jeżeli obóz rządzący zrealizuje swoje obietnice, masowo będą bankrutowały małe firmy, zwiększy się szara strefa, a także wzrosną ceny - nie tylko w sklepach, ale także na rynku mieszkaniowym. O tym, że taki skok płacy minimalnej będzie dużym wyzwaniem dla małych przedsiębiorców mówiła także minister przedsiębiorczości i technologii Jadwiga Emilewicz, która przyznała, że pomysł dot. wzrostu wynagrodzeń do 4000 zł brutto nie był z nią konsultowany.