Rząd proponuje, aby od 1 stycznia 2020 roku minimalne wynagrodzenie wyniosło 2600 złotych. Wiceminister finansów Leszek Skiba mówi, że decyzja ta jest wypełnieniem porozumienia podpisanego w 2009 roku przez ówczesny rząd ze stroną związkową i pracodawców. Zakłada ono dojście do relacji między płacą minimalną, a średnim wynagrodzeniem na poziomie 50 procent. Skiba mówi, że podniesie płacy minimalnej zbliży nas do tego poziomu, bo wspomniany wskaźnik wynosi 49,7 proc.
Dopytywany o kwestię zniesienia limitu 30-krotności składek na ZUS, Leszek Skiba mówi, że "są argumenty, które wskazują, że nie jest to prosta decyzja". Wiceminister finansów zauważa, że z jednej strony zniesienie limitu spowoduje, że osoby osiągające miesięczne wynagrodzenie powyżej 20 tysięcy złotych brutto dostaną mniejszą pensję, a z drugiej są argumenty równościowe dotyczące wielkości klina podatkowego (czyli różnicy między kosztem zatrudnienia pracownika z jego wynagrodzeniem netto).
W ubiegły wtorek rząd przyjął projekt budżetu na 2020 roku. Zakłada on zniesienie limitu 30-krotności składek na ZUS. Jest to limit dochodów, po przekroczeniu którego w danym roku przestaje się płacić składki. W 2019 r. W 2019 r. limit 30-krotności opiewa na blisko 143 tys. zł. W 2020 r. wyniósłby prawie 157 tys. zł.
Czytaj też: Zniesienie 30-krotności dzieli rząd i drażni 'Solidarność'. Miliardy wpływów dziś, duże koszty po latach
Najbiedniejsi zrzucą się na emerytury bogatych?
Tak jak powiedział wiceminister Skiba, zniesienie limitu 30-krotności składek na ZUS sprawi, że najlepiej zarabiające osoby (ok. 350 tys. pracowników) będzie płaciło wyższe składki, tym samym mniej otrzymując na rękę. Natomiast wyższe składki teraz oznaczają - w obecnym kształcie systemu emerytalnego - wysokie świadczenia w przyszłości.
To dlatego część ekspertów uważa likwidację 30-krotności za złe rozwiązanie. Federacja Przedsiębiorców Polskich oraz Centrum Analiz Legislacyjnych i Polityki Ekonomicznej wskazują, że zapowiadana zmiana prawna doprowadziłaby do powstania tzw. kominów emerytalnych oraz związanego z tym daleko idącego pogłębienia rozwarstwienia wysokości wypłacanych świadczeń.
Oznaczałoby to, że wszyscy podatnicy - włącznie z osobami uzyskującymi bardzo niskie dochody - zostaliby obarczeni ciężarem finansowania wypłaty emerytur i rent dla najlepiej zarabiających w przeszłości osób, w kwotach sięgających kilkunastu lub kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie
- piszą FPP i CALPE w swojej analizie.
Nie powinno być rolą systemu ubezpieczeń społecznych zapewnienie gwarancji utrzymania poziomu życia najbogatszym osobom, które dysponują szerokimi możliwościami zabezpieczenia się na przyszłość w indywidualnym zakresie. Z tego właśnie powodu w znacznej części krajów Unii Europejskiej funkcjonują rozwiązania podobne do polskiego limitu 30-krotności – np. Austrii, Francji, Niemczech, Włoszech, Holandii, Słowacji, Czechach, Hiszpanii czy Szwecji
- wskazuje Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, ekspert Centrum Analiz Legislacyjnych i Polityki Ekonomicznej.
Jeśli likwidacja 30-krotności wejdzie w życie, najlepiej zarabiającym osobom pozostanie mieć nadzieję, że gdy przyjdzie do wypłaty ich wysokich emerytur, nikt nie wpadnie na pomysł ich obniżania, np. w myśl "solidarności społecznej".