Bodaj najczęściej podnoszonym argumentem frankowiczów w sądach są wadliwe tzw. klauzule indeksacyjne w ich indeksowanych kredytach frankowych. Co prawda kwota kredytu w umowie była określona w złotych - podobnie jak środki zostały wypłacone w polskiej walucie - ale saldo zadłużenia i raty zostały przeliczone na franki.
>> "Droższe kredyty". Eksperci punktują konsekwencje orzeczenia TSUE:
Wadliwe (abuzywne, niedozwolone) klauzule indeksacyjne polegały na tym, że dawały bankowi jednostronnie możliwość ustalania kursu przeliczenia. Czyli odnośnikiem była tabela kursowa banku, a nie jakiś "obiektywny" kurs, np. NBP.
Sądy muszą więc zdecydować, czy umowa z usuniętą klauzulą indeksacyjną może być kontynuowana, czy może zostać uznana za nieważną? Co jeśli umowa ma trwać - czy niedozwoloną klauzulę można czymś zastąpić (np. odniesień do tabel kursowych NBP), czy należy czytać umowę kredytową tak, jakby niedozwolonej klauzuli w ogóle nie było?
Czytaj więcej: Wyrok TSUE. Na stanowisko Polski wpływ miał Piebiak. "Sam ma kredyt we franku"
Wobec wątpliwości i różnego orzecznictwa, sędzia Kamil Gołaszewski z Sądu Okręgowego w Warszawie, konkretną sprawę państwa Dziubaków przeciwko Raiffeisen Bankowi, zwrócił się ponad rok temu do Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej z tzw. pytaniami prejudycjalnymi. Chodziło właśnie o interpretację - na gruncie unijnej dyrektywy w sprawie nieuczciwych warunków w umowach konsumenckich - jak rozpatrzyć tę konkretną sprawę.
Sędzia Gołaszewski zapytał TSUE m.in., czy sąd może zastąpić wadliwe klauzule indeksacyjne jakimiś innymi, na jaki moment należy oceniać skutki ewentualnej nieważności umowy (czy na dzień jej podpisania, czy zaistnienia sporu), czy to, czego chce kredytobiorca ma nadrzędne znaczenie albo czy możliwe jest w ogóle stosowanie umowy kredytowej bez klauzuli indeksacyjnej.
I właśnie na te pytania TSUE już w czwartek 3 października odpowie.
Powszechnie oczekuje się, że orzeczenie TSUE będzie mogło być wskazówką dla sądów jak rozpatrywać podobne sprawy frankowe. Jeśli będzie pozytywne dla frankowiczów - z pewnością reprezentujący ich prawnicy w sądach będą się na nie powoływali. W tym sensie czwartkowy wyrok TSUE jest interesujący dla kredytobiorców i banków.
Warto jednak pamiętać, że od czwartkowego wyroku TSUE do "dramatu" banków (szacują, że w najgorszym wypadku "stracą" 60 mld zł, czyli około czterokrotność ich rocznego zysku) bardzo daleka droga. W tym momencie w sądach toczy się około 17 tys. spraw frankowych, czyli około 2 proc. całej liczby umów o kredyt frankowy podpisanych kiedykolwiek. Oczywiście, nie można wykluczyć lawiny nowych spraw, ale to sprawi, że sądy się mocno "przytkają", chociaż trochę pomóc frankowiczom może fakt, że już wkrótce ich sprawy będą rozpatrywały sądy w ich miejscu zamieszkania, a nie tam, gdzie siedzibę ma bank.
Poza tym zawsze ostateczny głos mają sądy krajowe, nawet jeśli TSUE da im silną wskazówkę. Inna sprawa, że, pomimo pozytywnej dla frankowiczów majowej opinii rzecznika generalnego TSUE, pojawiają się opinie, iż wyrok TSUE wcale nie musi być jednoznaczny.
Sytuacja na rynkach jest jednak tak napięta, że już od kilku tygodni akcje banków na giełdzie tanieją, a złoty jest najsłabszy od około 2,5 roku.
W maju rzecznik generalny TSUE w swojej opinii (niewiążącej) stwierdził, że po pierwsze wadliwej klauzuli indeksacyjnej sąd nie może zastępować żadną inną. Po drugie, że wola klienta do unieważnienia umowy jest najważniejsza i jeśli kredytobiorca tego chce, sąd powinien się przychylić do takiego żądania. Zupełnie na marginesie pozostaje pytanie, jak wtedy strony, tj. klient i bank, rozliczyłyby się pomiędzy sobą. Tutaj też mogą pojawiać się kontrowersje dotyczące np. przedawnienia roszczeń.
Bodaj najbardziej kontrowersyjnym elementem opinii rzecznika było jednak to, że umowę o kredyt "frankowy" można stosować dalej z pominięciem klauzuli indeksacyjnej. To sprawiłoby, że zobowiązanie przyjęłoby kuriozalną, niespotykaną nigdzie na świecie konstrukcję. Byłoby kredytem całkowicie w złotych (bez jakiegokolwiek przeliczania na czy z franków), a jednocześnie z bardzo atrakcyjnym (dużo bardziej niż "standardowe" kredyty w złotych) oprocentowaniem, bo bazując na stawce LIBOR, stosowanej wyłącznie w kredytach frankowych. To by oznaczało, że zadłużenie "frankowicza" natychmiast spada często o setki tysięcy złotych, a jego rata nawet o połowę.
Bankowcy podnoszą, że taki kredyt byłby nie tylko absurdalny prawnie, ale i nieuczciwy wobec osób, które od początku miały kredyty w złotych.
Czytaj też: Kredyt w złotych, odsetki jak we frankach. Przed tym scenariuszem drżą banki w Polsce. Jest blisko