Wbrew planom premiera Borisa Johnsona, jego umowa z Unią Europejską ws. brexitu nie została w sobotę zatwierdzona przez Izbę Gmin. Głosowanie odłożono w czasie. Przeszła za to poprawka mówiąca o tym, że przed decyzją co do ratyfikacji przyjęty musi zostać pakiet dodatkowych aktów prawnych, regulujących szczegóły porozumienia z Brukselą. Teoretycznie bowiem gdyby parlament zaakceptował umowę, ale do 31 października nie zostałyby zatwierdzone wszystkie "okołobrexitowe" ustawy, doszłoby do twardego brexitu.
Na razie obowiązującym terminem brexitu jest 31 października. Jest jeszcze możliwe, że tego dnia Wielka Brytania faktycznie wyjdzie z Unii - jeśli brytyjscy parlamentarzyści szybko zaakceptują porozumienie.
Niemniej, zmuszony prawnie premier Boris Johnson, akcentując swoje niezadowolenie, poprosił Unię o odroczenie brexitu. Pozostałych 27 krajów unijnych prawdopodobnie zgodzi się na to. Szczyt unijny w tej sprawie mógłby, według Informacyjnej Agencji Radiowej (IAR), odbyć się w niedzielę 27 października albo dzień później.
W razie ratyfikacji przez brytyjski parlament umowy rozwodowej, możliwe jest techniczne przesunięcie brexitu o kilka tygodni, aby można było dopiąć wszystkie formalności. "Sunday Times" donosi, że do brexitu mogłoby wówczas dojść np. 1 lub 15 listopada, grudnia lub stycznia.
Ale zgoda Izby Gmin dla umowy Johnsona z Unią wcale nie jest pewna, zapewne zadecydują pojedyncze głosy niezdecydowanych posłów.
Gdyby umowa nie została ratyfikowana, znów otwiera się pole dla różnych scenariuszy - m.in. decyzji o przyspieszonych wyborach parlamentarnych albo o nowym referendum brexitowym. W takiej sytuacji przedłużenie czasu na brexit byłoby zapewne znacznie dłuższe - samo referendum zapewne odbyłoby się najwcześniej za kilka miesięcy.
Ba, nie jest całkowicie nierealne, że gdyby Izba Gmin odrzuciła umowę Johnsona z Unią, a jednocześnie na Wyspach pozostałby status quo (brak decyzji np. o wyborach czy referendum), to Bruksela nie zgodziłaby się na odłożenie brexitu.
>>>Zobacz też: Ile PiS obiecało wyborcom i jaki to koszt w przeliczeniu na wyborcę?
Rząd chciał, by Izba Gmin jeszcze w poniedziałek głosowała nad umową brexitową. Zgodę na to musiał wydać spiker. Gdyby to zrobił, i gdyby umowa została ratyfikowana, Johnson mógłby wycofać prośbę do Unii o przedłużenie brexitu. Tak się jednak nie stało. Po 16:00 polskiego czasu John Bercow, odpowiednik naszego Marszałka Sejmu, odrzucił rządowy wniosek.
Gdyby w takiej sytuacji nie udało się przyjąć Withdrawal Bill (czyli pakietu aktów prawnych regulujących brexit), jest ryzyko brexitu bez umowy.
Jeśli umowa upadnie, możliwe jest np. nowe referendum, wotum nieufności wobec rządu, nowe wybory czy renegocjacja umowy brexitowej. Podobnie stanie się, jeśli w głosowaniu przepadnie pakiet ustaw "okołobrexitowych" Withdrawal Bill.
Drugiego referendum oczekuje Partia Pracy, czyli największe opozycyjne ugrupowanie w brytyjskim parlamencie. Keir Starmer, minister ds. brexitu w Gabinecie Cieni oznajmił, że każde porozumienie - czy to aktualne Johnsona, czy jakiekolwiek inne, powinno zostać poddane pod narodowe głosowanie.
Jak wynika z najnowszego sondażu agencji Survation, gdyby doszło do ponownego referendum brexitowego, 50 proc. Brytyjczyków byłoby za pozostaniem w Unii Europejskiej, a drugie 50 proc. za wyjściem z UE z umową Johnsona. Czyli, po ponad trzech latach od pierwszego referendum ws. brexitu, nadal brytyjskie społeczeństwo jest w tej sprawie podzielone niemal dokładnie na pół, i któraś z opcji wygrałaby raptem o włos.