Pomysł likwidacji 30-krotności składek na ZUS, czyli de facto podwyższenia składek dla najlepiej zarabiających, budził wiele kontrowersji, także w samym rządzie. Do tego stopnia, że gabinet Mateusza Morawieckiego po wyborach postanowił od niego odejść. Takie sygnały płynęły od pewnego czasu ze strony różnych polityków (także już przed wyborami), w tym ostatnio od rzecznika rządu, rzecznika prezydenta, wicepremiera Jarosława Gowina czy minister Jadwigi Emilewicz.
Zniesienie 30-krotności znalazło się już w projekcie budżetu na przyszły rok. Minister Emilewicz liczy, że w trakcie prac w Sejmie pojawią się poprawki. Jej zdaniem zamiast znosić limit, można go po prostu zmienić - podnieść do 40- lub 45-krotności.
- 40-45 to jest moim zdaniem taka bariera, która nie sprawi tego, że osoby, które dzisiaj z tego korzystają, przypomnijmy, dziś to jest 380 tys., osób zatrudnionych, nie będą szukały optymalizacji, nie będą się zamozatrudniać, być na podatku 19-procentowym, podatku liniowym i na niższym ZUSie - powiedziała Jadwiga Emilewicz.
>>>Tak minister uzasadniała swój pomysł:
Dopytywana dodała, że nie rozmawiała na ten temat z prezydentem Andrzejem Dudą, ale takie dyskusje były prowadzone w rządzie. - Jest przychylność do tego, żebyśmy rzeczywiście się nad zmianą pochylili na poziomie parlamentu - powiedziała.
Jeśli regulacja, o której mówi Emilewicz rzeczywiście zostałaby przyjęta, to oznaczyłoby, że do budżetu wpłynie więcej pieniędzy w ramach składek na ZUS niż obecnie, choć mniej niż w przypadku scenariusza zniesienia obecnego limitu. Byłoby to więc rozwiązanie kompromisowe.
Teraz jest tak, że jeśli pracownik w ciągu roku zarabia więcej niż 30-krotność prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce, to powyżej tego limitu nie odprowadzane są dalsze składki na ZUS. W tym roku limit wynosi prawie 143 tys. zł - czyli powyżej tych kwot składki na ZUS nie są/nie będą odprowadzane. W przyszłym ma to być niemal 157 tys. zł .
W projekcie budżetu na 2020 rok znalazło się zniesienie tego limitu. Gdyby tak się stało, najlepiej zarabiający - według szacunków jest to około 350 tys. osób - płaciłoby wyższe składki, tym samym mniej otrzymując "na rękę". Jednocześnie do kasy państwa płynęłoby więcej pieniędzy. W 2020 roku wpływy do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych wzrosłyby o około 7,5 mld zł (po po uwzględnieniu kosztów po stronie publicznej - budżet zyskałby ponad 5 mld zł). Z drugiej strony, odprowadzającym teraz wyższe składki w przyszłości trzeba by wypłacać wyższe emerytury.