Gospodarcze cytaty roku. Kto "palnął" największą głupotę, kto rozminął się z prawdą [RANKING]

Robert Kędzierski
Do roku 2020 pozostały godziny, nie pozostaje nam więc nic innego niż podsumować rok 2019. Był to rok wielu politycznych i gospodarczych obietnic, analiz i prognoz. Który spośród polityków "palnął" prawdziwe głupstwo? Czyje słowa nie do końca zgadzają się z prawdą? Kto powiedział coś ważnego? Powiem tylko, że zarówno prezydent Andrzej Duda, jak i premier Mateusz Morawiecki są w naszym rankingu wysoko.

>>> Rząd obiecuje rekompensaty za ceny prądu, ale eksperci przypominają: Polacy zapłacą za prąd. W cenach produktów i usług

Zobacz wideo

Rok 2019 obfitował w wiele politycznych deklaracji. Rzadko zdarza się bowiem taka kumulacja wyborów - w tym roku do parlamentu polskiego i europejskiego, w przyszłym prezydenckie, w zeszłym samorządowe. Politycy dwoili się więc i troili, by ich słowa rozbrzmiewały w mediach. Czasami uzyskiwali jednak mierny efekt, obnażając swój brak wiedzy lub wiarę w ekonomiczne zabobony. Inni mówili po prostu rzeczy istotne, które zapamiętać warto.

Jakie słowa polityków zapadną nam w pamięć?

Miejsce 1. Prezydent Andrzej Duda tłumaczy, dlaczego rosną ceny

Podczas jednej z wizyt w terenie prezydent Andrzej Duda przyznał przed zebranym tłumem, że ceny faktycznie rosną. Powody tego, co każdy odczuwa w swojej kieszeni, głowa państwa wyjaśniła jednak w osobliwy sposób. Powierzchownością swojej oceny prezydent Duda zasłużył na pierwsze miejsce w rankingu. 

Musicie mieć świadomość, że jak rosną wynagrodzenia, to niestety rosną też i ceny

- stwierdził Andrzej Duda.

Przedsiębiorcy podnoszą ceny, dlatego, że im wzrastają koszty. Jak im wzrastają koszty, to oni starają się sobie to zrekompensować wzrostem cen. To są niestety normalne mechanizmy gospodarcze

- dodał.

Miejsce 2: Jarosław Kaczyński obiecuje Polakom 4 tys. zł pensji

Kto wie, w jakim stopniu obietnica, którą Jarosław Kaczyński, szef PiS, złożył podczas kampanii wyborczej, przyczyniła się do ostatecznego zwycięstwa Zjednoczonej Prawicy. Według części ekspertów wizja wysokich zarobków skłoniła część Polaków, by swój głos w wyborach parlamentarnych oddać na tych, którzy obiecują dostatek. Przypomnijmy zatem, co obiecał szef partii rządzącej.

Na koniec 2020 roku - czyli za kilkanaście miesięcy - minimalna pensja będzie wynosiła 3 tys. zł. [...]. Na koniec 2023 roku minimalna pensja będzie wynosiła 4 tys. zł

- obiecywał prezes Prawa i Sprawiedliwości.

Ile to jest 4 tys. zł? Na rękę daje to pracownikowi niespełna 3 tys. zł. Pracodawca będzie jednak musiał wysupłać ze swojego budżetu ponad 5 tys. zł - tyle wyniosą bowiem łącznie wynagrodzenie, podatek, składki na ZUS. Łącznie koszty pracy na osobę wzrosną więc w kilka lat o parę tysięcy złotych. 

Miejsce 3: Premier Mateusz Morawiecki obala mit o drożyźnie

Premier Mateusz Morawiecki nie chciał pójść w ślady prezydenta Andrzeja Dudy i nie przyznał, że ceny w sklepach wzrosły. Mało tego, w wywiadzie dla telewizji wPolsce.pl "obalił" mit o drożyźnie.

Bardzo wiele rzeczy staniało i zachęcam naszych drogich "ekspertów" z opozycji i Koalicji Obywatelskiej do zajrzenia do danych statystycznych

- stwierdził szef rządu. I zaczął wyliczać, co dziś jest tańsze:

Staniały owoce w porównaniu do rok temu, masło, jaja, energia elektryczna jest tańsza o 6 proc., a usługi telekomunikacyjne o 10 proc., finansowe o 2 proc.

Skoro ceny usług telekomunikacyjnych czy finansowych staniały, to na jakiej podstawie - oprócz doświadczenia podczas zakupów - można mówić o wzroście cen? Prostym narzędziem jest sięgnięcie do koszyk zakupowego. A ten jest droższy średnio o 5,3 proc.

Czytaj też: Nowe-stare ustawy na koniec roku. Przypominamy pięć, które prezydent Duda podpisał w grudniu

Eksperci radzą, by wzrost cen obliczać porównując ceny tych produktów, które realnie kupujemy. Skoro spożywamy więcej ziemniaków niż cytryn, statystyczna obniżka cen cytrusów o kilka procent nie będzie nas cieszyć. Zmartwią nas jednak droższe o kilkadziesiąt procent ziemniaki.

Miejsce 4: Jacek Sasin i rekompensaty za prąd

Eksperci, przedsiębiorcy, wysoko postawieni urzędnicy tacy jak szef URE od miesięcy nie mieli wątpliwości - ceny prądu w 2020 roku wzrosną. Powtórzenie "ustawy zamrożeniowej" wydawało się nierealne. I kiedy szef Urzędu Regulacji Energetyki zgodził się, by wszyscy dostawcy energii w Polsce podnieśli ceny, głos zabrał nowy superminister.

Jacek Sasin nadzorujący kilkaset spółek, w tym te energetyczne, zapowiedział, że Polacy podwyżek nie odczują.

Pracujemy w tej chwili w Ministerstwie Aktywów Państwowych nad projektem ustawy, który wprowadzi system rekompensat za ten niewielki wzrost. Będzie to zrekompensowane obywatelom, gospodarstwom domowym, rodzinom polskim

- stwierdził Sasin.

W tym krótkim zdaniu zawarł cały absurd rządowej wojny z cenami prądu. Marek Bando, były prezes Urzędu Regulacji Energetyki goszcząc w programie "Studio Biznes" stwierdził, że "PiS doprowadza sytuację do farsy". Zamrażanie cen jest bowiem wbrew gospodarce rynkowej.

Poza tym wyższe ceny prądu i tak odczujemy - jeśli nie bezpośrednio, to pośrednio, w cenach towarów i usług. A jeśli rząd nam je zrekompensuje, to przecież środki odda z kasy, do której wszyscy pracujący odprowadzają podatki.

Miejsce 5: Marek Suski i brak wiedzy PiS o problemach Mariana Banasia

Jedną z największych politycznych burz w tym roku wywołała postać Mariana Banasia. Dzisiejszy szef NIK jest bowiem nie tylko obiektem postępowań służb, ale i prokuratury. Zdaniem CBA są podstawy, by sądzić, że Marian Banaś wszedł w posiadanie części majątku w sposób, którego nie da się wytłumaczyć zarobkami.

Przedstawiciele partii z powołania Banasia na wysokie stanowisko tłumaczą się jednak w niezbyt wiarygodny sposób.

Nie mieliśmy wiedzy nt. różnych aspektów życia pana Mariana Banasia. Życzę mu, aby zdołał się wybronić od tych zarzutów

- stwierdził w Polskim Radium Marek Suski, wiceprzewodniczący klubu Prawa i Sprawiedliwości, tłumacząc kulisy powołania Banasia na szefa NIK latem tego roku.

PiS, który z Banasia najpierw zrobił szefa KAS, służby odpowiedzialnej za zbieranie podatków, później ministra finansów, a ostatecznie szefa Najwyższej Izby Kontroli, twierdzi, że o problemach swojego protegowanego nie wiedział. Tymczasem kontrola oświadczeń majątkowych Banasia przez CBA rozpoczęła się 16 kwietnia. A wcześniej, przez kilka miesięcy, trwała tzw. analiza przedkontrolna. Mówienie o tym, że PiS "nie miał wiedzy" to chyba jednak rozmijanie się z prawdą.

Miejsce 6: Duda, ale nie Andrzej, o emeryturze stażowej

O tym, że prezydent Andrzej Duda może ubiegając się o reelekcję podnieść kwestię emerytury stażowej wiemy tylko z medialnych przecieków. Głowa państwa oficjalnie w jednej z najważniejszych kwestii jeszcze się nie wypowiedziała. Zrobił to jednak Piotr Duda, przewodniczący NSZZ Solidarność.

Są też niezrealizowane postulaty, jak choćby wprowadzenie kryterium stażowego uprawniającego do przechodzenia na emeryturę bez względu na wiek. Tego nie odpuścimy i rząd, i partia rządząca dobrze to wie

- stwierdził, opowiadając w rozmowie z portalem Tysol o postulatach, o spełnienie których związek będzie w najbliższej przyszłości walczyć.

Według "Gazety Wyborczej" przedstawiciele prezydenta Dudy wystąpili do ZUS z zapytaniem o koszty takiego rozwiązania. Całkiem możliwe, że hasło "emerytury stażowe" będzie jednym z głównych motorów nadchodzącej kampanii. Kto wie czy nie kluczową obietnicą, która - tak jak minimalna pensja Kaczyńskiego - przekona do tych, którzy dają więcej. Słowa Piotra Dudy mogą zapoczątkować jedną z najważniejszych zmian w polskim systemie emerytalnym.

Miejsce 8: Trójgłos Platformy w sprawie "500 Plus"

Program "500 Plus" jest jednym z największych sukcesów rządów PiS. Przynajmniej w odbiorze społecznym. Obywatele z nieufnością podchodzą do wszelkich deklaracji na temat zmian w tym programie.

Platforma Obywatelska próbowała to wykorzystać, ale nieumiejętnie. Świadczy o tym trójgłos płynący z opozycyjnej partii. 

Nic, co przyznane, nie będzie odebrane

- zapewnił podczas marcowej konwencji Grzegorz Schetyna, lider PO. Tymczasem Urszula Augustyn, znacznie mniej znana posłanka partii, mówiła o rządowym programie inaczej. - Będziemy wiązali 500 plus z pracą. Nie może być tak, że dwoje rodziców nie pracuje i dostają pieniądze - powiedziała, co z ochotą rozpowszechniały rządowe media jako dowód na chęć odebrania Polakom pieniędzy.

W kwietniu Dariusz Rosati w rozmowie z Łukaszem Kijkiem, naczelnym Next Gazeta.pl, stwierdził, że "500 plus po dojściu PO do władzy będzie modyfikowane". Tuż przed wyborami parlamentarnymi Joanna Mucha stwierdziła z kolei goszcząc w studiu Gazeta.pl: "Zmieniliśmy zdanie, program 500 plus jest potrzebny". Tyle wolt w tak ważnym dla Polaków temacie? Niezbyt roztropnie.

Miejsce 9: Anonimowy koalicjant PiS o zniesieniu limitu składek na ZUS

Dość długo zastanawialiśmy się, o co chodzi i nie mamy pojęcia. Czy to jest efekt burdelu?

- pytał w rozmowie z Łukaszem Kijkiem jeden z członków koalicyjnego Porozumienia. Była to reakcja na niespodziewany ruch PiS. W nowym Sejmie pojawił się projekt sygnowany przez Marcina Horałę, szefa komisji ds VAT, dotyczący zniesienia limitu składek.

Tymczasem parę dni wcześniej Porozumienie ogłosiło że temat przeszedł do przeszłości. Przez burzę o zniesienie limitu składek padły nawet pytania o jedność obozu władzy i przetrwanie koalicji. Padło nawet słowo "rozłam". Ostatecznie do niego nie doszło.

Miejsce 10: Premier Morawiecki i kosztowna deklaracja ws. ZUS

Na ostatniej prostej przed wyborami premier Mateusz Morawiecki zaliczył potknięcie. Niezbyt precyzyjny język postawił na nogi wszystkich, którzy mają w Polsce firmy.

Po wprowadzeniu małej działalności gospodarczej, czyli od przychodu, idziemy w kierunku liczenia ZUS-u od dochodu. I takiego zagwarantowania, żeby było łatwiej tym, którzy mają niższe dochody, którzy się rozkręcają, inwestują

- stwierdził szef rządu.

Spora część komentatorów wzięła do ręki kalkulatory i słowa szefa rządu potraktowała poważnie. Sceptycy obawiali się, że Morawiecki deklaruje po prostu podwyżkę składek. W niektórych przypadkach oznaczałoby to daninę w wysokości kilku-kilkunastu tysięcy złotych. Ostatecznie z pomocą premierowi przyszła Jadwiga Emilewicz tłumacząc, że tak naprawdę chodzi o obniżkę składek. Dla niewielkiej grupy przedsiębiorców.

Jeden z polityków partii rządzącej ocenił, że ta deklaracja premiera mogła zostać odebrana przez część elektoratu źle, co mogło kosztować część poparcia. Kto wie, może gdyby premier Morawiecki wyrażał się jaśniej zwycięstwo PiS w wyborach byłoby jeszcze dobitniejsze.

Więcej o: