Ekonomiści Banku Światowego twierdzą, że od początku lat 70. ubiegłego wieku do dzisiaj świat dotknęły cztery fale akumulacji długu przez państwa. Ostatnia trwa właśnie i ze wszystkich czterech rośnie najszybciej, jest przy tym największa i dotyka najwięcej państw, szczególnie kraje rozwijające się i tzw. rynki wschodzące.
Liczby, które to potwierdzają, faktycznie mogą wzbudzić niepokój. Całkowite zadłużenie państw rozwijających się i wschodzących rynków sięgnęło w 2018 roku kwoty 55 bln dol., to jest 165 proc. ich PKB i było tym samym o ponad połowę (dokładnie 54 proc.) większe niż w 2010 roku.
Aktualna fala narastania długu różni się znacząco od poprzednich. Poprzednie, tak jak np. kryzys zadłużeniowy krajów Ameryki Łacińskiej w latach 80. ubiegłego wieku, rozwijały się w konkretnym regionie świata. Teraz szybko zadłużają się państwa z całego świata. Wzrost długu w latach 2010-2018 zaobserwowano aż w 80 proc. krajów rozwijających się i wschodzących rynków. Wśród nich są np. Chiny, Brazylia, Argentyna, Meksyk i Turcja. Jesteśmy też my.
Aż w jednej trzeciej tych państw zadłużenie rośnie bardzo szybko. Powiększyło się od początku poprzedniej dekady co najmniej o jedną piątą. Zadłużają się przy tym zarówno rządy jak i prywatne firmy.
>>>Zobacz też: Wenezuela z naftowego gracza stała się wielkim przegranym
To wszystko powoduje, że zaczynamy "nawigować po niebezpiecznych wodach". Zwłaszcza, że rekordowa fala zadłużenia przyszła w czasie anemicznego wzrostu gospodarczego w większości krajów świata, w tym w tych mocno zadłużonych. I wątpliwe, by ten rozwój zaraz szybko przyspieszył. Hamują go między innymi napięcia handlowe pomiędzy największymi gospodarkami świata.
Bank Światowy wzywa więc rządy do prowadzenia bardziej przemyślanej i odpowiedzialnej polityki gospodarczej. To niezbędne w czasach niepewności związanej z globalnym spowolnieniem. Inaczej wybuchnie kryzys zadłużeniowy, który szybko może zainicjować szerszy poważny kryzys gospodarczy. Taki scenariusz świat w przeszłości ćwiczył już nie raz.