Jak wylicza "Rzeczpospolita", już dziś przejechanie autem elektrycznym 100 kilometrów samochodem może kosztować ponad 50 zł, a niebawem ten koszt może podskoczyć jeszcze o kilkanaście czy dwadzieścia złotych. Powód? Rosnące ceny energii.
To właśnie z tym dziennik wiąże decyzje kolejnych operatorów stacji ładowania o wprowadzeniu opłat. Kilka dni temu zrobił to Lotos. Zakończył okres testowy, w którym ładowanie aut elektrycznych było darmowe. Teraz pobiera za tę usługę opłatę 24 zł (bez względu na długość ładowania oraz ilość pobranej energii). Pod koniec grudnia płatności za ładowanie uruchomił także Tauron, niedawno zapowiedziało je Innogy, spodziewane są podobne decyzje innych operatorów - m.in. Orlenu czy PGE.
Kwestia opłacalności ładowania auta elektrycznego samochodu (w porównaniu np. z ceną diesla czy benzyny) mocno zależy jednak m.in. od prędkości jazdy czy sposobu ładowania. Jak wylicza portal WysokieNapiecie.pl, BMW i3s z baterią 120 Ah przy prędkości 140 km/h przejedzie 127 km, zaś przy prędkości 50 km/h już 317 km/h. Przy tej niższej prędkości zużycie energii wynosi 12 kWh/100 km, czy 140 km/h jest 2,5 raza wyższe.
Jazda z wysoką prędkością m.in. po autostradach istotnie może nie być wobec tego opłacalna. Tym bardziej, że jak wyliczało na początku stycznia WysokieNapiecie.pl, szybkie ładowanie (przy złączu DC) może już dziś kosztować nawet ok. 2 zł za kilowatogodzinę. Z drugiej strony, półszybkie ładowanie (głównie w miastach) jest o kilkadziesiąt procent tańsze, a jeśli ktoś ładuje pojazd w domu - szczególnie gdy ma np. taryfę nocną albo panele fotowoltaiczne - to realny koszt energii może dla niego wynieść tylko ok. 33 gr/kWh.
Także sam zakup samochodu elektrycznego może być nieco mniej opłacalny niż jeszcze niedawno się wydawało. Jak podało w poniedziałek WysokieNapiecie.pl (i potwierdziło Ministerstwo Energii), planowane jest obniżenie maksymalnego poziomu rządowej dopłaty do zakupu samochodu elektrycznego o połowę - z 37,5 tys. zł do niespełna 19 tys. zł. Jednocześnie poziom poziom wsparcia na pozostać na poziomie maksymalnie 30 proc. wartości samochodu.
Dzięki tej zmianie z dopłat ma skorzystać więcej osób (ponad 4 tys.), chociaż siłą rzeczy każda z tych osób będzie musiała do zakupu samochodu sporo więcej wyłożyć z własnej kieszeni. A warto zwrócić uwagę, że auta elektryczne są wciąż znacznie droższe od spalinowych.
"Rzeczpospolita" zwraca także uwagę, że drożejący prąd jest niekorzystny dla samorządów, które najmocniej postawiły na elektromobilność. Przykładowo, Warszawa zamówiła 130 elektrycznych autobusów, Kraków 50. Dziennik powołując się na wyliczenia firmy JMK Analizy Rynku Transportowego wskazuje, że eksploatacja e-autobusów jest porównywalna kosztowo z "dieslami" przy dofinansowaniu 70 proc. i cenach energii z 2018 r. Teraz te analizy biorą w łeb.
>>> Porażające ceny prądu. "Jest jeden wielki bałagan"