We Włoszech liczba zakażonych koronawirusem od początku epidemii przekroczyła 10 tysięcy osób. Ponad tysiąc zakażonych wyzdrowiało. Liczba zmarłych wynosi 631. W całym kraju obowiązuje obecnie zakaz zgromadzeń, panują ograniczenia w przemieszczaniu się, zamknięto muzea, kina, teatry, a bary i restauracje czynne są do godz. 18.
Leszek Kazana, italianista, Uniwersytet Warszawski: Z każdym dniem jest gorzej, bo zarządzenia władz stają się coraz bardziej dolegliwe. Nie brakuje przygnębienia, wszystko się zamyka, a Włosi, którzy pracują za granicą, mają świadomość, że po powrocie już nie wyjadą.
Niemniej, Włosi przeżywają to dość dobrze. Zajęcia w szkołach odbywają się w miarę możliwości na odległość. Życie polityczne jest burzliwe, ale można zauważyć duże uspokojenie i przekonanie, że w niedługim czasie wróci się do sporów. Gdyby nie ta nadzwyczajna sytuacja, nie byłoby stosunkowo życzliwych wypowiedzi pod adresem rządu z ust chociażby Giorgii Meloni czy Matteo Salviniego.
Wydaje mi się, że my w ich sytuacji reagowalibyśmy podobnie. W moim przekonaniu Włosi są lepiej przygotowani psychicznie do tego typu zagrożeń od innych europejskich narodów. Od zawsze mają do czynienia z kataklizmami i przyrodą, która się buntuje. Mają większą skłonność do myślenia, że życie się toczy, a niedługo znów będzie tak, jak jeszcze kilka tygodni temu.
Proszę sobie przypomnieć trzęsienie ziemi w 2016 roku, trzęsienie na Sycylii w latach 60., a także powódź, która prawie zmiotła Florencję z mapy Włoch. Włosi nie załamują rąk. Do tego dochodzi ich usposobienie, towarzyskość, częściej dzwonią teraz do siebie nawzajem. Gdyby podobne zagrożenie dotyczyło innych krajów europejskich, zapanowałaby histeria. A histerii we Włoszech nie ma, jest za to rozdrażnienie, ale ludzie z dnia na dzień są co raz bardziej zdyscyplinowani.
Różnica w poziomie działania służby zdrowia, w poziomie opieki lekarskiej między północną a południową częścią Włoch jest dla każdego Włocha oczywista. Jeśli pojedzie pan do miast od Rzymu na północ, będzie pan miał przekonanie, że to miasta dobrze zarządzane, czyste, ze sprawnie działającymi służbami.
To wszystko na południu prawdopodobnie wyglądałoby gorzej i chorzy żyliby w przekonaniu, że gdyby to wszytko przeżywali w Turynie, Mediolanie, Wenecji, a nie w Palermo, w Neapolu, Reggio di Calabria, mieliby o wiele lepszą opiekę. To szczęście w nieszczęściu, że padło na włoskie regiony, których zamożność i jakość usług mogą być porównywalne do Bawarii czy szwajcarskich kantonów.
Odpowiedź na to pytanie należy do naukowców, epidemiologów. Faktem jest, że Włochy są bardzo często odwiedzane przez turystów pochodzących z Azji, przede wszystkim z Chin i to przez cały rok. Jeśli wybierają się w podróż do Europy, to Włoch z oczywistych przyczyn nie może zabraknąć.
Ilaria Capua, wybitna włoska uczona zajmująca się wirusami, twierdzi, że we Włoszech prawdopodobnie było więcej niż w innych krajach zdrowych nosicieli lub osób, które przez tą chorobę przechodziły bezobjawowo. Zanim natrafiło się na pierwszą osobę, u której zdiagnozowano wirusa, zatoczył na tyle szerokie kręgi, że ciągle nie udaje się tego opanować.
Prawdopodobnie nie bez znaczenia jest też włoski styl życia. Włosi przebywają często razem, normą są posiłki spożywane w obecności kilkunastu osób.
Nadzieją dla Włochów może być nadejście ciepłej pogody. Słyszałem wypowiedzi włoskich lekarzy, którzy liczą na to, że koronawirus jest zbliżony w swoim funkcjonowaniu do wirusa grypy. A to może oznaczać, że ciepło, wkrótce będące codziennością, powinno sprzyjać zwalczaniu choroby.
Jak rozmawiać z dzieckiem o koronawirusie? Eksperci odpowiadają >>>
Koronawirus. Rodzic musi zostać z dzieckiem w domu. Czy urlop to jedyne wyjście? >>>