Fatalne dane GUS. Zatrudnienie w kwietniu mocno spadło. "Bezprecedensowe tąpnięcie"

Koronawirus uderzył mocno w polski rynek pracy. Zatrudnienie spada i to wyraźnie, a także mocniej niż się spodziewano. Podobnie gorsze od oczekiwanych są dane o średnim wzroście wynagrodzeń - widać w nich, że firmy tną pensje. "Dzisiejsze dane z rynku pracy zaskoczyły nawet największych pesymistów" - komentują ekonomiści.

Poznajemy powoli twarde dane, pokazujące wpływ na gospodarkę epidemii koronawirusa i wprowadzonych w związku z nią restrykcji. Kwiecień był pierwszym pełnym miesiącem, w którym trwała pandemia, choć pierwsze uderzenie było widać już na przykład w marcowym odczycie dotyczącym sprzedaży detalicznej. W tym tygodniu dowiemy się, jak wyglądały zakupy konsumentów w kwietniu, GUS poda też informacje o produkcji przemysłowej w tym miesiącu. Poznaliśmy właśnie pierwsze dane z serii i wyglądają one bardzo słabo. Chodzi o rynek pracy

GUS: Zatrudnienie w kwietniu w dół o ponad 150 tys. "Bezprecedensowe tąpnięcie"

Główny Urząd Statystyczny podał, że zatrudnienie w kwietniu spadło o 2,1 proc. Znacznie mocniej, niż spodziewali się ekonomiści, średnia ich prognoz zakładała bowiem spadek o 0,5 proc. Te ponad 2 proc. spadku przekłada się na blisko 153 tysiące zatrudnionych (nie oznacza to jednak, że tyle osób straciło pracę, o czym za chwilę). 

"Było to wynikiem m.in. zmniejszania wymiaru etatów, zakończenia i nie przedłużania umów terminowych (niekiedy z powodu sytuacji epidemiologicznej), a także rozwiązywania umów o pracę z pracownikami. Na spadek przeciętnego zatrudnienia wpływ miało też pobieranie przez pracowników zasiłków opiekuńczych, chorobowych, jak również przebywanie na urlopach bezpłatnych - co w zależności od ogólnej długości ich trwania mogło także zaważyć na sposobie ujmowania tych osób w przeciętnym zatrudnieniu i zarazem w wynagrodzeniach" - pisze GUS w komunikacie. 

Ekonomiści zwracają uwagę, że skala zmniejszenia zatrudnienia jest wyjątkowa. Według ekspertów Pekao SA, 150 tysięcy to prawie tyle, ile w czasie całego ostatniego kryzysu z lat 2008-2009. W efekcie nazywają oni kwietniowe dane "bezprecedensowym tąpnięciem". 

Według PKO BP Research, już teraz jest nawet gorzej niż w czasie kryzysu finansowego. To samo pisze Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, który zauważa, że spadek zatrudnienia jest najwyższy od 2005 roku, czyli od czasu, kiedy takie statystyki są w Polsce prowadzone. "Dzisiejsze dane z rynku pracy zaskoczyły nawet największych pesymistów" - piszą z kolei w swoim komentarzu ekonomiści mBank Research.

Od początku obecnego kryzysu koronawirusowego w Polsce zatrudnienie spadło już o 187 tysięcy. Co ważne (i co poniekąd wynika z cytowanego powyżej fragmentu komunikatu GUS), nie oznacza to trwałej utraty tylu właśnie etatów, bo GUS wlicza tu również osoby na zasiłkach opiekuńczych i chorobowych (pamiętajmy o zamkniętych szkołach). "Nie zmienia to jednak faktu, że dużą część spadków można przypisać utracie miejsc pracy" - zaznaczają eksperci mBanku. 

Czytaj też: GUS: PKB Polski w dół o 0,5 proc. To początek recesji, choć na tle UE i tak jest nieźle

Wzrost wynagrodzeń wyhamował. Widać cięcia pensji

To, co dzieje się teraz w firmach, widać też po danych o wynagrodzeniach. Nadal wprawdzie rosną one w ujęciu rok do roku, czyli w porównaniu z kwietniem 2019. Ale po pierwsze, mówimy o przeciętnych wynagrodzeniach, a po drugie, na poniższym wykresie widać, jak mocno ten wzrost siadł. Pamiętajmy, że w ubiegłym roku pensje w tych miesięcznych danych rosły w okolicach 7 proc. rok do roku. W kwietniu 2020 to zaledwie 1,9 proc., przy czym średnia oczekiwań rynkowych zakładała 4,5 proc. wzrostu. 

W ujęciu miesięcznym, czyli w porównaniu z marcem, mamy już spadek przeciętnego wynagrodzenia o 3,7 proc., do 5 285,01 zł brutto. Pensje (pamiętajmy, przeciętne) rosną w niskim tempie m.in. dlatego, że wiele firm musiało wstrzymać produkcję i odesłać pracowników na postojowe, podczas którego wypłacane jest niższe wynagrodzenie niż zwykle. 

Tarcza antykryzysowa powodem?

Główny ekonomista banku PKO BP zwraca uwagę na to, że te ponure dane z rynku pracy to w części efekt działania tarczy antykryzysowej. Założenia rządowego programu są bowiem takie, że pracodawca musi obniżyć wynagrodzenie i wymiar pracy, by otrzymać wsparcie. "Działanie tarczy prowadzi więc do pogorszenia statystyk z rynku pracy, ale de facto oznacza znaczącą ochronę miejsc pracy i wsparcie dla sytuacji gospodarstw domowych" - twierdzi Piotr Bujak. 

Ekonomiści mBank Research zauważają, że może się okazać, iż firmy, które chcą skorzystać z tarczy, nie zwolnią wprawdzie teraz pracowników, ale być może zrobią to później. "Nie wiemy, jak w ostatecznym rozrachunku będzie wyglądał rachunek ekonomiczny firm korzystających z pomocy PFR. Czy bodziec ekonomiczny w postaci możliwości uzyskania subwencji zwycięży, czy górę weźmie optymalizacji w dłuższym horyzoncie czasowym. Nie można też wykluczyć sytuacji, że część firm 'przechomikuje' zatrudnionych do kwietnia 2021 i zwolnienia zaczną się na nowo po tej dacie" - piszą. 

Zobacz wideo Prof. Beata Javorcik (EBOR, Uniwersytet Oksfordzki) o pokryzysowym scenariuszu polskiej gospodarki

Na koniec jeszcze jedno zastrzeżenie: omawiane dane GUS dotyczą wyłącznie sektora przedsiębiorstw, zatrudniających powyżej dziewięciu osób. Brane są więc pod uwagę tylko firmy (nie np. administracja publiczna) z wyłączeniem tych najmniejszych. "Dane z rynku pracy na formularzu badania DG-1 nie obejmują osób zatrudnionych na podstawie umowy zlecenia i umowy o dzieło" - zaznacza Urząd. 

Więcej o: