Epidemia koronawirusa zmusiła wiele firm do obcięcia pensji pracownikom. Jednym z najbardziej poszkodowanych sektorów są linie lotnicze, które przez kilka ostatnich miesięcy w zasadzie nie mogły wykonywać żadnych operacji, a co za tym idzie - uzyskiwać przychodów.
Jedną ze spółek, które wprowadzają cięcia, są PLL LOT. Narodowy przewoźnik w maju poinformował, że rozpoczął negocjacje ze związkowcami. W ich wyniku wynagrodzenia mają być obcięte - w niektórych wypadkach nawet o połowę. Niekorzystne zmiany, zdaniem związkowców, nie dotyczą jednak zarządu.
Głos w sprawie zabrał Marcin Horała. Pełnomocnik rządu ds. budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, a jednocześnie wiceminister infrastruktury, broni decyzji władz rządowej spółki.
- Wiem, bo współpracuję, że członkowie zarządu LOT-u pracują ostatnio prawie 24 godziny na dobę i nieraz w środku nocy wymieniamy się mailami i telefonami. Jest to trochę inna sytuacja od kogoś, kto jest na postojowym i nie pracuje - stwierdził Horała w Radiu Zet.
Przewodnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego (ZZPPiL) podała dla przykładu szefową pokładu Dreamlinera, która jest wysoko wykwalifikowanym pracownikiem, znającym kilka języków i po obniżce miałaby otrzymywać 2600 zł na rękę. Monika Żelazik twierdzi, że związki przyglądają się rozwiązaniom w innych liniach lotniczych oraz spółkach skarbu państwa i starają się wypracować realistyczne propozycje.
Czytaj też: Jacek Sasin: Dzisiaj robimy wszystko, żeby uratować Polskie Linie Lotnicze LOT
Związkowcy zarzutów mają więcej. Twierdzą, że firma chce "wykorzystać epidemię do całkowitej likwidacji etatów". Uważają też, że cięcia wynagrodzeń powinny dotyczyć również zarządu.