Najbardziej "znana" i kompleksowa miara inflacji konsumenckiej w Polsce to tzw. inflacja CPI. Jej odczyty co miesiąc podaje Główny Urząd Statystyczny. Inflacja CPI podsumowuje zmiany cen bardzo szerokiego koszyka cen dóbr i usług, od żywności poczynając, poprzez np. obuwie, odzież, książki, media, paliwa i szereg usług (np. turystycznych, lekarskich czy fryzjerskich), na cenach w bankach czy u ubezpieczycieli kończąc.
Ta miara inflacji w ostatnich miesiącach przyjmowała nie widziane od lat wartości - w lutym wskazała, że ceny wzrosły o 4,7 proc. rok do roku, najwięcej od listopada 2011 r. Ale w ostatnich miesiącach już raczej spadała, choć z ponownym odbiciem w czerwcu.
Ekonomiści bardzo dużą wagę przywiązują jednak także do innej miary inflacji, a mianowicie inflacji bazowej. W najbardziej powszechnym jej znaczeniu jest to miara wzrostu cen w gospodarce, ale z pominięciem cen żywności (oraz napojów bezalkoholowych) i energii (konkretnie: paliw, prądu, gazu, centralnego ogrzewania, ciepłej wody, opału).
W tym ujęciu ceny w Polsce rosną niemal najszybciej od początku XXI wieku, a dokładnie - od grudnia 2001 r., czyli od ponad 18,5 roku. Jak podał w czwartek Narodowy Bank Polski, w czerwcu inflacja bazowa wynosiła 4,1 proc.
Dlaczego inflacja bazowa tak interesuje ekonomistów? Bo wykluczane z jego pomiaru ceny żywności i paliwa czy mediów w dużej mierze zależą od czynników zewnętrznych i niezależnych od polityki gospodarczej kraju, a czasem także sezonowych czy związanych z szokiem cenowym na jakimś rynku. Przykładowo, ceny paliw ściśle zależą od tego, co dzieje się na rynku ropy naftowej, ceny żywności to w pewnej mierze pochodna np. warunków pogodowych.
Gdy więc wyeliminuje się te ceny z tej "głównej" GUS-owskiej inflacji CPI (w 2020 r. udział cen żywności i energii wynosi ok. 41 proc. koszyka CPI), można łatwiej zobaczyć trendy dotyczące zmian poziom cen w gospodarce, to, jakie procesy w niej zachodzą oraz na co rzeczywiście polityka pieniężna prowadzona przez bank centralny ma wpływ.
Dlaczego więc w ujęciu bazowym ceny rosną tak szybko? Jedną z głównych odpowiedzi jest to, z czym mieliśmy wyraźnie do czynienia już od ponad półtora roku, czyli dostosowywaniem m.in. cen części usług (w mniejszym stopniu towarów) do rosnących wynagrodzeń.
Szczególnie od 2017 r. mieliśmy w Polsce szybki wzrost wynagrodzeń w gospodarce, spowodowany "rynkiem pracownika" - niskim bezrobociem i brakiem rąk do pracy w niektórych branżach. Dodatkowo dynamicznie rósł poziom płacy minimalnej, szczególnie mocno wzrósł on od początku 2020 r. (z 2250 zł do 2600 zł brutto). Wyższe koszty pracownicze przedsiębiorcy w końcu zaczęli wyraźniej przerzucać na klientów. Szczególnie było to widać np. w przypadku usług lekarskich, stomatologicznych, fryzjerskich czy kosmetycznych.
Po części poziom inflacji bazowej podbija też wzrost cen administrowanych, w tym m.in. wywozu śmieci. Te, według nowych danych GUS, podrożały w ciągu roku o ponad 50 proc. Dodatkowo inflacja bazowa obejmuje też zmiany cen np. alkoholu, a ten - podobnie jak inne towary akcyzowe - podrożał z powodu podwyżki tej daniny od początku 2020 r.
W ostatnich miesiącach inflację bazową może też podbijać to, że w przypadku wielu usług (znów - np. u fryzjerów) na klientów przerzucane są koszty obowiązku zapewnienia środków bezpieczeństwa i higieny osobistej.
Ignacy Morawski, analityk i twórca portalu Spotdata.pl, zwraca uwagę też na to, iż bardzo duże programy pomocowe rządu mogły sprawić, że firmy jeszcze nie odczuły konieczności walki cenowej. Słowem - nie widzą potrzeby walki o klienta dzięki obniżkom cen, bo i tak "przędą" nieźle.
Ba, jak sugerują analitycy BOŚ Banku, być może być mamy do czynienia wręcz z odwrotnym efektem - widząc odradzający się i bardzo solidny popyt, przedsiębiorcy podnoszą ceny, aby rekompensować sobie to, co utracili w czasie lockdownu.
Czy to się wkrótce skończy? Na rynku raczej panuje konsensus, że inflacja bazowa w kolejnych miesiącach będzie już niższa. Otwarte pozostaje jednak pytanie "o ile niższa". Narodowy Bank Polski przewiduje, że pod koniec 2020 r. inflacja bazowa spadnie do 3 proc., a w połowie 2021 r. do niewiele powyżej 1 proc.
Eksperci BOŚ Banku wydają się nieco bardziej ostrożni, bo prognozują inflację bazową na poziomie ok. 2 proc. w pierwszym kwartale 2021 r. Wskazują, że inflacja będzie spadała m.in. ze względu na słabszy popyt konsumpcyjny oraz wolniejsze tempo wzrostu kosztów pracy, a także wygasający efekt przerzucania kosztów "sanitarnych" na klientów.
Z drugiej strony, według Ignacego Morawskiego ze Spotdata.pl, skala spadku wcale nie musi być tak duża, jak uważa NBP. Ekspert zakłada, że kolejne programy pomocowe rządu dla firm i pracowników sprawią, że sytuacja finansowa ludności nie pogorszy się bardzo, a firmy nie będą musiały angażować się w wojnę cenową.
Nawet jeżeli zdolności produkcyjne gospodarki ucierpią, to potężne programy stymulacyjne sprawią, że popyt nie spadnie aż tak mocno jak podaż. A to relacja między popytem i podażą (tzw. luka popytowa) jest w modelach ekonomicznych jednym z głównych czynników decydujących o inflacji
- komentuje Morawski.