Jak wynika z danych Banku Gospodarstwa Krajowego opisanych przez "Rzeczpospolitą", funkcjonujący w ramach BGK Fundusz Przeciwdziałania COVID-19 dotychczas pozyskał łącznie 71,5 mld zł, a wypłaty z niego wyniosły 51,2 mld zł. To oznacza, że do wydawania pozostały jeszcze grube miliardy złotych - tym bardziej, że docelowy potencjał funduszu to 100 mld zł.
Środki z Funduszu COVID-19 przeznaczane są przede wszystkim na szereg działań antykryzysowych anonsowanych przez rząd (dysponentem funduszu jest premier). Zostały przeznaczone m.in. na dopłaty do wynagrodzeń pracowników (pod warunkiem obniżenia płacy przez pracodawcę), mikropożyczki dla przedsiębiorców, zwolnienia z ZUS czy świadczenia postojowe dla samozatrudnionych i osób pracujących na podstawie umów cywilnoprawnych. Są z niego także finansowane wydatki Ministerstwa Zdrowia w pandemii, czyli m.in. doposażanie szpitali czy zakup testów na koronawirusa.
Fundusz COVID-19 pozyskuje środki, emitując obligacje (objęte gwarancją Skarbu Państwa). Część z nich pośrednio skupuje Narodowy Bank Polski. Fundusz COVID-19 - wraz z Tarczą Finansową Polskiego Funduszu Rozwoju - są dwoma głównymi programami osłonowymi państwa w koronakryzysie. Oba nie są częścią budżetu państwa, co z jednej strony daje rządowi pewien "luz" wobec reguł dozwolonego poziomu zadłużenia, z drugiej budzi obawy części ekonomistów o brak przejrzystości.
Jak informuje "Rzeczpospolita", część kolejnych środków z Funduszu COVID-19 jest już rozdysponowana. Ponad 3 mld zł mają wynieść koszty bonu turystycznego, ok. 12 mld zł Fundusz Inwestycji Lokalnych dla samorządów.
Zdaniem cytowanego przez dziennik Łukasza Bernatowicza, wiceprezesa BCC, pozostałe środki rząd powinien rezerwować na czarną godzinę, czyli łagodzenie konsekwencji kolejnych lockdownów (lokalnych lub - oby nie - na poziomie centralnym). W czwartek 6 sierpnia rząd wprowadził dodatkowe restrykcje w 19 powiatach - dotyczą one m.in. ograniczenia w działalności restauracji, kin, siłowni czy parków rozrywki oraz organizacji wesel oraz wydarzeń sportowych i kulturalnych.
W ślad za tym natychmiast powinna wystąpić minister rozwoju Jadwiga Emilewicz z propozycjami wsparcia dla przedsiębiorców. Niestety, nic takiego nie nastąpiło, a przecież można się spodziewać, że takie pełzające, lokalne lockdowny będziemy mieć do końca roku dosłownie co chwilę
- komentuje Bernatowicz.
Eksperci cytowani przez "Rzeczpospolitą" nie mają jednak wątpliwości, że rządowe działania pomocowe dla firm i pracowników nie będą już przedłużane na tak szeroką skalę jak dotychczas. Raczej - wsparcie powinno być adresowane do poszczególnych branż czy podmiotów z danych regionów najmocniej dotkniętych gospodarczymi skutkami koronakryzysu.
O tym zresztą mówi ostatnio Ministerstwo Rozwoju - że m.in. dalsze zwolnienia ze składek ZUS czy wypłaty świadczeń mają być adresowane wyłącznie do firm, które zaliczyły największe spadki.
Podobną opinię akcentuje w rozmowie z Gazeta.pl Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Wskazuje, że działania pomocowe nie mogą "uzależniać" biznesu.
Firmy wychodząc z mechanizmów ochronnych funkcjonują już na rynku, który zaczyna przypominać ten sprzed pandemii, choć oczywiście z inną koniunkturą i trendami. Firmy w którymś momencie muszą wejść w tryb funkcjonowania w warunkach normalnej konkurencji rynkowej, a nie ciągłych działań osłonowych państwa
- komentuje Kubisiak.