Dzieci od 1 września mają wrócić do szkół. Wirusolog: Jestem głęboko rozdarty wewnętrznie

- Otwarcie szkół jest kwestią bardzo dyskusyjną. Jestem głęboko rozdarty wewnętrznie. Z punktu widzenia epidemiologicznego, zwłaszcza jeśli będziemy obserwowali rosnącą liczbę zakażeń, nie powinniśmy puszczać dzieci do szkół. Ale drugi kraniec skali to są względy edukacyjne i psychologiczno-socjologiczne - mówi w rozmowie z Gazeta.pl wirosolog dr hab. Tomasz Dzieciątkowski.

Mikołaj Fidziński, next.gazeta.pl: Rząd planuje, aby od 1 września uczniowie wrócili do stacjonarnych zajęć w szkołach - choć oczywiście zajęcia miałyby się odbywać przy zachowaniu zaostrzonych rygorów sanitarnych. Wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach podwyższonego zagrożenia epidemicznego, lekcje miałyby być prowadzone zdalnie. Co Pan, jako wirusolog, o tym planie sądzi?

Dr hab. Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog: Jestem głęboko rozdarty wewnętrznie. Z punktu widzenia epidemiologicznego, zwłaszcza jeśli będziemy obserwowali rosnącą liczbę zakażeń, nie powinniśmy puszczać dzieci do szkół.

Owszem, dzieci nie są specjalnie podatne na zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2 - chociaż oczywiście w pewnym odsetku te zakażenia będą występowały, przede wszystkim bezobjawowo. Jednak pamiętajmy o tym, że szkoła to nie tylko dzieci. To także nauczyciele, a ryzyko będzie występowało także wobec rodziców, a szczególnie dziadków, którzy będą odprowadzali swoje pociechy do szkoły.

A z drugiej strony?

Drugi kraniec skali to są względy edukacyjne i psychologiczno-socjologiczne. Powiedzmy sobie szczerze - nauczanie zdalne nie jest tak samo dobre jak bezpośrednie. Zwłaszcza że w niektórych miejscach system nauczania zdalnego trochę kuleje.

Niepokojącą rzeczą może być też to, że jeżeli będziemy przetrzymywali dzieci przed komputerem w betonowych bunkrach, jakimi są nasze mieszkania czy domy, to będzie to bardzo poważne wyzwanie i obciążenie dla ich psychiki. Dzieci są szczególnie wrażliwe na brak kontaktów społecznych.

Otwarcie szkół jest więc kwestią bardzo dyskusyjną. Jaką decyzję miałbym podjąć? Od razu szczerze mówię - nie wiem.

A gdyby miał Pan doradzać rządowi, sanepidowi czy dyrektorowi szkoły w kwestii reżimu sanitarnego w szkole, to na co by Pan zwracał uwagę? Maseczki? Dystans społeczny? Rozstawienie ławek? Wietrzenie pomieszczeń? Co byłoby tu najbardziej skuteczne?

Maseczki na pewno nie. Trudno wymagać, zwłaszcza od małych dzieci, żeby wysiedziały w nich kilka godzin. Zdecydowanie byłbym za opcją noszenia przyłbic jako elementu ochrony ust i nosa.

Nawet wobec starszych uczniów?

Tym bardziej starsi będą świadomi, dlaczego te przyłbice noszą. Proponuję prosty eksperyment - niech pan przygotuje np. osiem maseczek i spróbuje, zmieniając je, przesiedzieć nawet w klimatyzowanym pomieszczeniu osiem godzin, a tyle przecież nieraz trwają lekcje.

Przekonał mnie pan.

Dla każdego, może poza bardzo "wyrobionymi" chirurgami czy mikrobiologami, przesiedzenie takiego czasu w maseczce może być dużym wyzwaniem. Jeśli ktoś nie musi, niech tego nie robi. Przyłbica byłaby łatwiejsza do zaakceptowania.

Co więcej? Ograniczenie liczby uczniów w klasach?

Bądźmy trzeźwo myślący...

Czyli - byłoby dobrze, ale wiadomo, że w polskich warunkach to nie do zrealizowania?

Właśnie - byłoby rewelacyjnie, ale będzie ciężko. 

Natomiast to o czym mówi Ministerstwo Edukacji Narodowej - częstsze mycie rąk, przecieranie blatów itd. - to dobry pomysł, ale niestety 95 proc. wszystkich zakażeń COVID-19 przenoszonych jest drogą kropelkową. W związku z tym częste mycie rąk i dezynfekcja powierzchni będzie zapobiegała tylko tym 5 proc. 

Jestem jak najbardziej za higieną rąk, ale z zupełnie innego powodu. Częste mycie rąk ograniczy częstość potencjalnych zachorowań np. na biegunki wirusowe, na zakażenia bakteriami z rodzaju Salmonella itp. Ale na samego koronawirusa niestety nie bardzo pomoże.

A jak to jest z przenoszeniem koronawirusa i zakażaniem się przez dzieci? Bo szczerze mówiąc, jako laik widzę trochę dysonans pomiędzy różnymi doniesieniami. Raz czytam, że dzieci są mniej zagrożone, raz, że bardziej. Raz, że roznoszą koronawirusa, innym razem, że nie. Podobno to wszystko to wiedza od naukowców.

Nawet nie tyle wiedza, co informacje. Pamiętajmy o jednej rzeczy - to są w większości badania obserwacyjne. W zależności od tego, kto, gdzie i na jakiej grupie je przeprowadził, taką będzie mieć opinię. A opinie te trzeba dalej weryfikować.

Generalnie rzecz biorąc wszystkie badania, które były wykonane wcześniej m.in. we Włoszech, Irlandii czy w Chinach - poza tymi, które ostatnio ukazały się w "Journal of the American Medical Association" na podstawie obserwacji z Chicago - wykazywały, że dzieci są stosunkowo mało podatne na zakażenia koronawirusem i większość z nich przechodzi je bezobjawowo. Co oczywiście nie zmienia faktu, że dzieci mogą się zakazić. A skoro mogą się zakazić, to i mogą zakażać innych. Wszyscy do tej pory mówili, że w bardzo niewielkim odsetku.

Wyjątkiem jest praca z Chicago, nad którą teraz wszyscy się pochylają z uwagą. Trudno to jednoznacznie zinterpretować. Jeżeli będzie tylko ta jedna praca i żadnych danych porównawczych, to mogę powiedzieć, że mam taki sam dysonans poznawczy co pan.

A czy dzieci mają większą "zdolność" do przekazywania koronawirusa innym?

Nie do końca. Miano, a więc liczba cząstek zakaźnych tego wirusa w ślinie wykrztuszanej przez pacjenta zakażonego bezobjawowo, jest najczęściej mniejsze niż w przypadku osoby, która ma pełne objawy COVID-19. 

Natomiast proszę pamiętać, że w medycynie nic nie jest czarno-białe; istnieje pełna skala szarości. Nie wolno więc mówić, że na 100 proc. dziecko się nie zakazi koronawirusem, bo będą przypadki, gdy się zakazi. Nie możemy powiedzieć, że na pewno dziecko przejdzie zakażenie bezobjawowo, bo będą przypadki, kiedy dzieci będą miały całkiem nasilone objawy COVID-19. Chociaż będzie to rzeczywiście bardzo rzadkie. Nie możemy również powiedzieć, że na 100 proc. bezobjawowo zakażone dziecko nie zakazi innych. Może to zrobić. Oczywiście to wszystko kwestia prawdopodobieństwa. 

Należy wyraźnie zaznaczyć, że według większości dotychczasowych badań, bezobjawowo zakażone dzieci stwarzają minimalne zagrożenie dalszego przenoszenia koronawirusa. To zagrożenie jednak zawsze istnieje, dlatego należy starać się je ograniczyć do minimum. W związku z tym nawet dzieci powinny zachowywać dystans społeczny, czy nosić jakieś osłony ust i nosa. Powinny ich dotyczyć wszystkie funkcjonujące przepisy sanitarne. 

Zobacz wideo Szkoły nie są gotowe na drugą falę pandemii. Krytyczna ocena nauczycieli
Więcej o: