Tłumy, jakie przyciągała na swoje wiece Swiatłana Ciachanouska, to największe demonstracje na Białorusi od uzyskania przez kraj niepodległości w 1991 roku. Już kilkutysięczne zgromadzenie to w tym kraju dużo, a jak podaje białoruski dziennikarz i działacz społeczny i polityczny Franak Viacorka, na jednym z takich wieców miało się zebrać aż 65 tysięcy osób.
Agencja Associated Press pisała o 60 tysiącach, według innych szacunków, uczestników miało być 30-40 tysięcy. Nawet ta niższa liczba to ogromne, niewidziane od dekad tłumy ludzi. W ostatnim tygodniu kampanii władze utrudniały organizację takich spotkań w Mińsku, ale i z tym Białorusini sobie poradzili, "przejmując" prorządowy wiec.
Kim jest kobieta, która zbiera tak duże poparcie?
Swiatłana Ciachanouska startuje w wyborach prezydenckich niejako w zastępstwie. Pierwotnie miała wspierać w politycznej walce męża, znanego białoruskiego blogera i aktywistę, Siarhieja. Siarhiej na swoim blogu otwarcie krytykował Łukaszenkę. Mąż Swiatłany planował wystartować w wyborach, ale został aresztowany wtedy, gdy mijał termin składania dokumentów rejestracyjnych. Formalności próbowali dopełnić jego pełnomocnicy, jednak komisja wyborcza wniosek ostatecznie odrzuciła. Wtedy postanowiła zastąpić go żona.
Siarhieja wypuszczono z aresztu, ale wkrótce, pod koniec maja, trafił tam ponownie pod zarzutem napaści na funkcjonariusza, co według niego miało być prowokacją. Później władze w Mińsku wszczęły nowe śledztwo, twierdząc, że Ciachanouski planował zorganizować masowe zamieszki wraz z zatrzymanymi niedawno na Białorusi członkami tzw. grupy Wagnera.
Swiatłana ma 37 lat, jest byłą nauczycielką języka angielskiego i nie ma doświadczenia politycznego, co sama często podkreśla. W oczach potencjalnych wyborców wydaje się to być nawet zaletą. Jest matką dwójki dzieci, 10-letniego syna i 5-letniej córki, które wysłała z Białorusi do jednego z europejskich krajów - nie podaje, którego, twierdzi, że w obawie o bezpieczeństwo.
"Dostałam telefon: 'Wsadzimy cię za kratki i umieścimy twoje dzieci w sierocińcu'" - mówiła, dodając, że zastanawiała się wtedy nad rezygnacją z udziału w wyborach. W końcu uznała, że będzie kontynuować kampanię, bo "musi istnieć symbol wolności". Podobnie określiła siebie w wywiadzie dla agencji Associated Press - jako symbol zmian. Chęć zmian mocno widoczna jest w ostatnich protestach Białorusinów. Piosenka Wiktora Coja "Przemian!" stała się nieoficjalnym hymnem opozycji, grają ją kierowcy w samochodach w czasie demonstracyjnych przejazdów przez Mińsk, zagrali ją też dwaj młodzi didżeje na oficjalnej rządowej imprezie, po czym zostali skazani na 10 dni aresztu.
"Ludzie nie postrzegają mnie jako wytrawnego polityka, walczącego o władzę, ale jako zwykłego człowieka, jak oni - i to im się podoba" - mówi AP Ciachanouska. "Rozumieją, że nie chcę niczego dla siebie" - zapewnia.
Co kandydatka obiecuje? Przede wszystkim to, że gdyby wygrała wybory, to po pół roku zarządziłaby kolejne, w których wystartować mogliby ci, którym władza teraz nie dała takiej możliwości. Ciachanouska zapowiada też, że uwolniłaby wszystkich więźniów politycznych, zarządziła referendum konstytucyjne w sprawie ograniczenia liczby kadencji prezydenta oraz zniosła traktat zakładający bliskie relacje ekonomiczne, polityczne i militarne Białorusi z Rosją.
Swiatłana w walce o fotel prezydenta tworzy trio z dwiema innymi kobietami. Jedną z nich jest Maria Kolesnikowa, menedżerka kampanii Wiktora Babariko, byłego szefa jednego z dużych banków, który chciał kandydować w wyborach, ale został aresztowany w maju pod zarzutami prania pieniędzy i unikania płacenia podatków. Druga to żona Walerija Cepkały, byłego ambasadora Białorusi w Stanach Zjednoczonych, Weronika. Cepkała kilka tygodni temu uciekł do Rosji wraz z dziećmi z powodu obaw o aresztowanie i pozbawienie go praw rodzicielskich.
Białoruś. Swiatłana Ciachanouska z Marią Kolesnikową (z prawej) i Weroniką Cepkałą (z lewej) Fot. Sergei Grits / AP Photo
65-letni obecnie Alaksandr Łukaszenka został prezydentem Białorusi w 1994 roku i od tamtej pory nieprzerwanie i niepodzielnie sprawuje władzę w kraju, tłumiąc protesty, niszcząc niezależne media i zyskując sobie miano "ostatniego dyktatora Europy". Od lat polega na pożyczkach z Rosji, które utrzymują gospodarkę kraju na powierzchni, choć też okazjonalnie próbuje pokazywać, że nie jest do końca od Moskwy zależny.
Białoruś. Prezydent Alaksandr Łukaszenka. Nikolai Petrov / AP
Wygra zapewne i w tych wyborach - wtedy będzie to już jego szósta kadencja - choć przez zachodnich obserwatorów nie są one postrzegane jako uczciwe i wolne. Obawy przedstawicieli białoruskiej opozycji budzi model, który zezwala na przedterminowe oddanie głosów - można to było robić od wtorku do soboty. W teorii ma to umożliwić wzięcie udziału w wyborach tym, którzy nie będą mogli tego zrobić w dniu właściwych wyborów, jednak nie ma obowiązku tłumaczenia powodów. Opozycja obawia się fałszerstw, podnosząc kwestię zabezpieczeń urn wyborczych w nocy. W poprzednich wyborach prezydenckich przedterminowo zagłosowało 36 proc. uprawnionych wyborców.
Białoruś. Przedterminowe głosowanie w wyborach prezydenckich. Fot. Sergei Grits / AP Photo
Mimo, że wygrana Łukaszenki wydaje się być pewna, Ciachanouska stanowi największe ryzyko i wyzwanie. Nerwowość prezydenta widać po działaniach służb mundurowych. Aresztowano ponad 1000 uczestników protestów, w mediach społecznościowych pojawiają się kolejne nagrania, w tym mające pokazywać zatrzymania na przykład protestujących rowerzystów.
Z kraju wydalono też kilkoro współpracujących z zachodnimi mediami dziennikarzy.
"Gotowałam się wewnętrznie przez ponad 20 lat. Baliśmy się przez cały ten czas i nikt nie odważył się powiedzieć słowa. Ale jeśli ja mogłam przezwyciężyć swój strach, to każdy może" - powiedziała Ciachanouska w wywiadzie dla Associated Press.