Tadeusz Kościński, minister finansów, zapewniał pod koniec sierpnia, że po przyjęciu budżetu rząd nie planuje prac nad wprowadzeniem nowych podatków. Jego słowa szybko zweryfikowała rzeczywistość, bo kilka dni temu okazało się nieoczekiwanie, że część firm, która nie była objęta podatkiem CIT, będzie go jednak odprowadzać.
Rząd znów pokazał, że ma instrumenty, które z przedsiębiorców pozwolą wycisnąć jeszcze więcej. Nowym pomysłem, jak twierdzi "Rzeczpospolita", jest zobowiązanie przedsiębiorców do "ujawniania planów swojej polityki podatkowej".
Czytaj też: Minister finansów: "To nie jest tak, że bankrutujemy". O urzędnikach: Są kosztem, będą cięcia
Prof. dr hab. Adam Mariański w rozmowie z dziennikiem przyznaje, że tego typu pojęcie w przepisach nie występuje. Po co więc je wprowadzać? Zdaniem ekspertów może to być pretekst, by przeprowadzać kontrole i sprawdzać, dlaczego odprowadzone podatki nie zgadzają się z wcześniejszym planem.
Specjaliści przyznają w rozmowie z dziennikiem, że jakich by zmian w podatkach rząd nie planował, na ich uchwalenie ma czas do końca listopada. "Prace legislacyjne będą zapewne znów prowadzone w szaleńczym tempie i zaskoczą przedsiębiorców tuż przed końcem roku" - obawiają się eksperci. To oznaczałoby, że na dostosowanie się do nowych realiów firmy dostaną tygodnie.
O tym, jak bardzo kreatywny może być rząd we wprowadzaniu nowych opłat, świadczy podatek cukrowy. Sama nazwa sugeruje, że chodzi tylko o ograniczenie spożycia cukru. Ale to tylko część prawdy, bo opłatą obciążone są również napoje z dodatkiem słodzików.
Tymczasem Piotr Patkowski, wiceminister finansów przekonuje, że podatek cukrowy podatkiem nie jest. Dlaczego? Bo nie wpływa bezpośrednio do kasy budżetu, a do NFZ. Producenci są jednak finansowo obciążeni nowym zobowiązaniem, możliwe, że jego część przerzucą na konsumentów. Z punktu widzenia portfela Kowalskiego podatek cukrowy to podatek jak każdy inny.
Rząd oczywiście nie przyzna, że rozszerzanie podatków na nowe podmioty ma cel fiskalny. W oficjalnym uzasadnieniu do ustawy o objęciu spółek komandytowych CIT-em czytamy wyłącznie o uszczelnieniu podatków.
Epidemia koronawirusa i dotychczasowa polityka rządu sprawiły jednak, że pieniędzy w państwowej kasie brakuje jak nigdy. Przyznał to sam wiceminister finansów Piotr Patkowski. - Mamy deficyt budżetowy w wysokości nieco ponad 109 mld zł, fundusz BGK 112 mld zł. To razem ok. 220 mld zł. Do tego trzeba doliczyć tarczę PFR, czyli maksymalnie 100 mld zł, choć część przekazanych środków ma charakter zwrotny - wyliczał w jednym z ostatnich wywiadów.
Wiceminister przyznaje przy tym, że deficyt jest duży, ale, jego zdaniem, wciąż możemy czuć się bezpieczni. W przyszłym roku deficyt budżetowy ma wynieść 82,3 mld zł, w tym roku wynosi ok. 110 mld zł. W obliczu tych wyliczeń naiwnością byłoby sądzić, że rząd nie poszuka sposobów na zwiększenie wpływów do budżetu. Wiele firm może za to zapłacić.