W lipcu na ulice polskich miast protestowały setki autokarów. Branża domagała się pomocy, bez której może nie przetrwać. Trzy miesiące później, przewoźnicy autokarowi wciąż nie mogą się doprosić o prawdziwe wsparcie rządu. O sytuacji polskiej branży autokarowej rozmawialiśmy z prezesem Polskiego Stowarzyszenia Przewoźników Autokarowych, Rafałem Jańczukiem.
Rafał Jańczuk, Prezes Polskiego Stowarzyszenia Przewoźników Autokarowych: Polskie autokary były największym przewoźnikiem grup przyjazdowych do Europy. Byliśmy głównym dostawcą autokarów dla wszelkich wycieczek z całego świata, obsługiwaliśmy największe festiwale. Od Londynu po Moskwę byliśmy liderem, wszystkie biura podróży, które chciały wysłać swoich klientów do Europy, korzystały z polskich autokarów. Mieliśmy najnowocześniejszy tabor, świadczyliśmy usługi na najwyższym poziomie. Branża się rozwijała, kupowaliśmy bardzo dużo nowych autokarów, polskie firmy dużo inwestowały w swoją flotę. Średnia wartość jednego autokaru to 1,3 mln zł netto.
Po wybuchu pandemii zostaliśmy z wielkimi leasingami, kredytami bez żadnej pracy. Wartość autobusów spadła o 40 proc. Jesteśmy branżą, która zatrudniała dużą liczbę osób, robiła duże inwestycje. Straciliśmy praktycznie wszelkie możliwości zarabiania. Rynek się załamał i nie ma ożywienia, startu, ruchu. Jesteśmy wyłączeni z pracy nie ze swojej winy. Biznes szedł świetnie, a teraz go nie ma. Nie ma nawet perspektyw, że do kwietnia wystartujemy, do tego czasu na pewno nie ruszymy. Największe biura podróży z Ameryki, Chin, z Indii, z całego świata, nie zamierzają nikogo do kwietnia wysyłać do Polski i w ogóle Europy, bo wiadomo, że do Paryża czy Włoch przylatywało więcej osób. Można powiedzieć, że 20 proc. rynku polskich autokarów pracowało w kraju, 80 proc. zarabiało pieniądze w Europie, a płaciło podatki w Polsce.
Mocno skrzywdzonych kryzysem może być nawet dziesięć tysięcy osób.
Możemy wszystko robić, ale nie mamy dla kogo pracować. Stan klientów wynosi zero. Niektóre firmy pracują na poziomie dwóch, może pięciu proc, firmy liniowe wyrabiają 30 proc. w porównaniu do tego co było przed pandemią.
Ten rynek rozwijał się świetnie i wypracowaliśmy sobie dobrą pozycję. Polskie firmy kupowały co roku około 400-500 nowych autokarów, gdzie łatwo przeliczyć, że są to setki milionów złotych dla fabryk, serwisów, dla firm. My te autokary spłacaliśmy, nie było problemów, że te firmy jakoś kulały. Każdy prosperował tak, że było go stać na odnawianie floty. Nikt się nie spodziewał, że naszą branżę ten kryzys tak bardzo zniszczy.
Firmy robiły obroty rzędu 50-100 mln złotych, a w tym roku obrót dla takiego przedsiębiorstwa wyniesie milion, może dwa miliony złotych. Można powiedzieć, że zrobią jeden procent obrotu.
Do tej pory przetrwaliśmy dlatego, że firmy leasingowe i banki wstrzymały nam na pół roku spłaty należności. Dostaliśmy trochę dopłat do pensji od rządu, trzy miesiące mieliśmy wsparcie do wynagrodzeń dla pracowników. Dostaliśmy też możliwość subwencji zwrotnej, mniej więcej 50 proc. zostanie w firmie, ale to będzie zależne od tego czy przedsiębiorstwo się utrzyma i od tego, ile osób w firmie nie straci zatrudnienia. To nam pomogło dotrwać do dzisiaj. Ale to niewiele, kilka firm jest w tej chwili w bardzo trudniej sytuacji.
Komisja senacka zaproponowała w tym tygodniu poprawki, które mają pozwolić na zwolnienie z ZUS na trzy miesiące, ale to jeszcze nie przeszło. Ta pomoc miała być, ale ciągle jest odsuwana. Tarcza w pierwotnej wersji pomogła przez trzy miesiące utrzymać miejsca pracy, to było bardzo dobre i ważne. Mówię o pomocy w dopłacie do pensji minimalnej. Utrzymaliśmy część stanowisk, ale niektórzy nie chcieli czekać i przeszli do innej branży, poszli na ciężarówki, bo chcą zarabiać i czuć się bezpiecznie. Pomocna była subwencja zwrotna z PFR, o której wspominałem wcześniej. Pół roku daliśmy radę przetrwać, dzięki tej pomocy. Ale idzie zima i do kwietnia nie ma absolutnie żadnych perspektyw na to, że autokary ruszą, a trzeba jakoś przeżyć. My jako branża jesteśmy pozbawieni możliwości kredytowania. Jesteśmy zgniłym jabłkiem, którego nikt nie chce, a kiedyś wszyscy się bili, żeby nas kredytować.
Rząd niemiecki robił analizy, zanim udzielono branży autokarowej pomocy. Bez wsparcia państwa minimum 50-60 proc. firm by upadło. Podobnie może to wyglądać u nas. Firmy leasingowe zakończyły okres sześciu miesięcy karencji, gdy przedsiębiorstwa autokarowe spłacały tylko odsetki, a kapitał już nie. W tej chwili nie wszystkie firmy dostają możliwość wydłużenia tej karencji. Rozpoczyna się windykacja. W środowisku narasta niepokój. Codziennie dostaję kilkanaście, nawet kilkadziesiąt telefonów w sprawie strajku. Szykują się protesty w Trójmieście czy w Krakowie.
Ostatni protest to około 700 autokarów w całej Polsce. W Gdańsku teraz jest planowany protest bez pojazdów, ale ma przyjechać całe środowisko turystyczne, autokarowe. Protest miał być 16 września, ale nie było zgody prezydenta Gdańska i został przełożony, nie wiadomo jeszcze na kiedy. Myślimy o dużym proteście w Warszawie. Ja ten protest odsuwam, mówię, że trzeba to zrobić na spokojnie, rozważnie, ale dostaję dziesiątki telefonów, żebyśmy coś zrobili, "bo my umieramy", "bo nie damy rady". Ludzie dzwonią i mówią, że państwo zapomniało, że ministerstwo nas nie widzi, że jesteśmy przezroczyści.
Liczymy, że w kwietniu się to zakończy, że ruszymy. Ale nie wiem, co się stanie, jeśli będzie inaczej. Nikt tak nie został skrzywdzony przez ten wirus, jak autobusy, ze względu właśnie na inwestycje.
Nie widać zaangażowania i chęci ratowania branży. Widzę odsuwanie nas, żebyśmy ratowali się sami. Czujemy się porzuceni. Nawet nasze protesty dotąd były kulturalne, ale to się może skończyć już niedługo.
Wnioskowaliśmy o dopłaty do pensji minimalnych brutto do końca roku, żebyśmy mogli utrzymać na tych wypłatach pracowników. Wnioskowaliśmy też - gdy rynek niemiecki dostał pomoc - o dopłaty do autokarów. Na ten moment wiemy tylko, że może dostaniemy wspomniane wcześniej zwolnienie z ZUS na trzy miesiące. Malutka kroplówka, ale zawsze coś.
W innych krajach oczywiście też jest problem, bo turyści nagle się nie pojawili znikąd. Na rynku angielskim są spore kłopoty, też dużo firm bankrutuje, ponieważ brakuje zleceń. Tam jednak jakaś pomoc od państwa wchodzi. Duże wsparcie od rządu dostała niemiecka branża autobusowa, chyba największe z tego co wiem. Bardzo mocno bronią swoich firm i wspierają kierowców.
Jest to duże ryzyko. Już mówi się o funduszach inwestycyjnych, które się rozglądają w celu zakupu całych pakietów zwindykowanych autobusów za pół ceny. Te autobusy trafią na rynki rosyjskie czy niemieckie. My jesteśmy w czarnej rozpaczy. W bankach są, na tę chwilę, autokary warte ponad milion złotych, oferowane za 600 tys. zł. Te fundusze, które chcą wykupić autokary, zostaną sprzedane, a nawet 10 proc. marży wystarczy, żeby te firmy przetrwały.
Poczyniliśmy bardzo duże inwestycje, zaciągnęliśmy duże kredyty, bardzo dużo osób zatrudniamy i jesteśmy bez możliwości startu, pozostawieni na śmierć.
Poniżej kosztów sprzedano około 40 autokarów.
Prognozujemy, że od kwietnia ruszymy na 40 proc. obrotu względem roku 2019. To pozwoli nam się utrzymać i zarobić na koszty. Gdybyśmy mieli możliwość pracować na tych 40 proc., nic byśmy nie chcieli. Ale jeśli spadek wynosi 98 proc., to niewiele możemy zrobić, nie jesteśmy temu winni. Większość firm wyrejestrowuje autobusy, bo nie wie co z nimi robić. Po roku przestoju będą mniej warte, uruchomienie ich to także bardzo duża inwestycja. Politycy nas nie widzą i czujemy się z tym źle.