"Piątka dla zwierząt", którą zajął się już Sejm, a która sprowadziła na warszawskie ulice dziesiątki rolników oskarżających o zdradę PiS i personalnie prezesa Kaczyńskiego, zakłada nie tylko zakaz hodowli zwierząt na futra (poza królikami), ale także m.in. zakaz wykorzystywania zwierząt w cyrku, zakaz trzymania zwierząt na krótkich łańcuchach czy ograniczenie możliwości uboju rytualnego.
Projekt ustawy zakłada zakaz uboju zwierząt bez ogłuszania, ale z jednym bardzo istotnym wyjątkiem. Nadal będzie to dozwolone "na potrzeby członków polskich gmin i związków wyznaniowych".
Celem zakazu ma być wyeliminowanie komercyjnego eksportu mięsa zabijanych w ten sposób zwierząt
- czytamy w uzasadnieniu projektu ustawy.
Skąd wyjątek z "potrzebami własnymi" członków związków wyznaniowych w Polsce? Aby to zrozumieć, należy cofnąć się blisko dekadę wstecz.
Przez wiele lat "podkładką" pod dokonywanie uboju rytualnego było rozporządzenie ministra rolnictwa z 2004 r. Wprawdzie stało ono w sprzeczności z ówczesnymi zapisami ustawy o ochronie zwierząt, według której ubój bez ogłuszania z pobudek religijnych był zakazany, ale dopiero w 2012 r. prokurator generalny zawnioskował do Trybunału Konstytucyjnego o odniesienie się do tej kwestii. TK orzekł, że rozporządzenie jest sprzeczne z ustawą i to zapisy z ustawy mają "pierwszeństwo", wskutek czego od początku 2013 r. obowiązywał w Polsce całkowity zakaz uboju religijnego bez ogłuszania.
Tyle że wówczas zaprotestował Związek Gmin Wyznaniowych Żydowskich i poprosił Trybunał Konstytucyjny o sprawdzenie, czy ustawa o ochronie zwierząt w zakresie zakazu uboju religijnego bez ogłuszania jest zgodny z ustawą zasadniczą. Pod koniec 2014 r. TK uznał, że ubój rytualny podlega ochronie w ramach wolności religijnej. Tym samym - znów można było go legalnie dokonywać.
To właśnie wyrokiem TK z grudnia 2014 r. posłowie PiS, którzy wnieśli projekt ustawy o "piątce dla zwierząt" tłumaczą konieczność zastosowania wyjątku dla związków wyznaniowych działających w Polsce. Zapewniają jednak, że metody uboju rytualnego mają być nieco bardziej "ucywilizowane" m.in. poprzez wprowadzenie zakazu używania tzw. klatek obrotowych.
Minister rolnictwa otrzyma też prawo do regulowania - w drodze rozporządzenia - m.in. kwalifikacji osób uprawnionych do uboju bez ogłuszania, warunków dokonania uboju, a nawet określania maksymalnych potrzeb członków wyznaniowych.
W największym skrócie zatem - jeśli nowe reguły uboju rytualnego wejdą w życie (vacatio legis zaplanowano na 12 miesięcy), to będzie on całkowicie zakazany w zakresie produkcji mięsa na eksport, a być może także regulowany w zakresie produkcji na polski rynek.
Czytaj też: Branża futerkowa w Polsce. Niszowa, z problemami, ale wpływowa. Może jeszcze napsuć krwi [WYKRES DNIA]
Przeciwko planowanym zmianom w przepisach protestuje, rzecz jasna, biznes. To przede wszystkim Związek Polskie Mięso, który alarmuje, że ograniczenie uboju rytualnego będzie "ekonomicznie szkodliwe" i ugodzi w wiele tysięcy rolników i pracowników sektora przetwórstwa mięsnego. Ba, związek przekonuje wręcz, że los zwierząt wręcz się pogorszy, bo jeśli nie będzie można ich zabijać bez ogłuszania w Polsce (dla celów eksportowych), to będą one transportowane do innych krajów, w których takie ograniczenia nie funkcjonują.
Jak duży jest to rynek? Cytowany przez portal topagrar.pl Związek Polskie Mięso wylicza, że w Polsce działa około 40 zakładów, które zajmują się ubojem rytualnym bydła i 350 tys. gospodarstw hodujących bydło. Wylicza, że z uboju bez ogłuszania pochodzi 40 proc. wartości całego polskiego eksportu wołowiny i drobiu. To dawałoby w 2019 r. ok. 6,5-7 mld zł (ok. 1,5-2 mld zł z wołowiny i ok. 5 mld zł z drobiu). Z drugiej strony, cytowany przez "Gazetę Wyborczą" Krzysztof Wieczorek z fundacji na rzecz ochrony zwierząt Ius Animalia wartość eksportu mięsa pochodzącego z uboju rytualnego szacuje na "tylko" 2,5 mld zł.
Polskie Mięso straszy też 20- 30-procentowymi stratami dla hodowców drobiu i wołowiny oraz przynajmniej taką skalą redukcji zatrudnienia. Ostrzega także przed roszczeniami bankrutujących przedsiębiorców wobec Skarbu Państwa. Twierdzi, że już teraz część odbiorców polskiego mięsa wstrzymuje zakupy. Z kolei Krajowa Rada Drobiarstwa obawia się, że po wprowadzeniu zakazu polska branża drobiarska z dnia na dzień upadnie.
Czy te wszystkie obawy się zmaterializują? Oczywiście, należy brać poprawkę na to, że organizacje lobbystyczne zawsze biją na alarm, gdy jakieś przepisy uderzają w daną branżę, a często jakoś jednak udaje się prowadzić biznes w nowych warunkach rynkowo-prawnych. A jeśli część zakładów upadnie, a ich pracownicy będą zmuszeni znaleźć pracę w innej branży - wygląda na to, że jest to cena, którą ekipa rządząca (a w zasadzie nie tylko ona, bo część opozycji także) jest w stanie zaakceptować w zamian za poprawę losu zwierząt. Wszystkie racje muszą teraz zważyć parlamentarzyści.