Z danych rządu wynika, że część ludzi nie stosuje się do dotychczasowych zasad. Łamany jest na przykład zakaz spotykania się w gronie większym niż 6 osób. Liczba zakażeń rośnie, a administracja Borisa Johnsona ostrzega, że być może będzie musiała wprowadzić ostrzejsze środki. Nie wyklucza ponownego lockdownu, czyli zamknięcia kraju. Nowe zasady wejdą w życie za osiem dni. Najpierw łamiącym reguły grozić będzie grzywna 1000 funtów, a w przypadku kolejnych wykroczeń - 10 razy więcej. - Jeśli każdy będzie przestrzegał zasad uda nam się uniknąć ogólnokrajowego lockdownu, ale musimy być przygotowani - mówił w BBC minister zdrowia Matt Hancock. Rząd jest zaniepokojony rozluźnieniem dyscypliny. Bolton, miasto na północy Anglii stało się ogniskiem, gdzie panuje zaostrzony rygor, między innymi dlatego, że człowiek wracający z wakacji zamiast poddać się obowiązkowej kwarantannie, odwiedzał lokalne puby. Potem okazało się, ze był zakażony.
Lider opozycji Keir Starmer pyta: dlaczego rząd doprowadził do sytuacji, w której kraj znajduje się na krawędzi. - Na miejscu premiera przeprosiłbym za zbyt małą liczbę dostępnych testów na obecność koronawirusa. Mieliśmy całe lato na przygotowanie - mówił polityk Partii Pracy w brytyjskiej telewizji publicznej. Media od wielu dni donoszą o przypadkach, gdy ludzie z objawami nie mogą zdobyć testu. Czasami kierowani są w miejsca odległe o setki kilometrów od ich miejsca zamieszkania. Popyt na badania wzrósł we wrześniu, gdy zaczęły się powroty do szkół, a ludzie częściej wracają też do biur.
Burmistrz Londynu Sadiq Khan wzywa rząd do natychmiastowego działania i przekonuje, że na stolicę trzeba nałożyć lokalne ograniczenia, by uniknąć powtórki sytuacji z końca marca. Od wczoraj premier Johnson przewodzi specjalnej naradzie ministrów. Minister finansów podkreśla, że zbyt mocne ograniczenia uderzają w gospodarkę, a ludzie stracą pracę. Szczególnie zagrożony sektor usług, bardzo rozwinięty na Wyspach.