Słowa Jacka Sasina, który w mediach krytykuje postawę niektórych lekarzy, twierdząc, że nie chcą zaangażować się w walkę z koronawirusem, wzbudziły sprzeciw środowiska medycznego. Wicepremier stwierdził bowiem, że wezwania wysyłane przez wojewodów do lekarzy nakazujące im stawienie się w określonych placówkach pozostają często bez odpowiedzi.
Lek. Filip Płużański - rezydent w Klinice Artroskopii USK im. WAM w Łodzi, Przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL, w rozmowie z Gazeta.pl odniósł się do tych stwierdzeń. Przedstawił fakty i liczby, które potwierdzają maksymalne zaangażowanie lekarzy w walkę z pandemią.
Płużański wyjaśnił, że oddelegowanie lekarza do pracy w miejscu wskazanym przez wojewodę tworzy problem jego braku w miejscu, gdzie dotychczas pracował.
- Ktoś musi też opiekować się chorymi, zanim trafią do szpitali. Lekarze POZ zajmują się pacjentami tak długo, jak się da. Udzielają nieraz po 250 porad dziennie. Lekarze rodzinni także biorą na siebie ciężar walki z pandemią i z twierdzeniem, że się nie angażują, trudno mi nawet dyskutować. Szkoda czasu na zajmowanie się kompletnymi bzdurami, które wygadują politycy - stwierdził lekarz.
- Lekarze, którzy zajmują się pacjentami z COVID-19, dotarli do psychicznej i fizycznej bariery. Są zmęczeni nie tylko niesieniem pomocy, ale patrzeniem na ludzi, którym nie można już pomóc. I czekaniem na to, czy ich stan się poprawi, czy jednak pogorszy i konieczna będzie resuscytacja - stwierdził.
Wyjaśnił też, że docierają do niego sygnały o skrajnym wyczerpaniu personelu. - Jedna z koleżanek, która pracuje w krakowskim szpitalu, zadzwoniła do mnie z prośbą o pomoc. Spytała, czy znam kogokolwiek, kto pomógłby z obsługą dyżurów, bo im brakuje już sił. Mówiąc kolokwialnie: lekarze nie wyrabiają. Liczba chorych gwałtownie rośnie od tygodni, z każdym dniem jest ich więcej. Lekarze pracują w ciężkim reżimie od ośmiu miesięcy. Są zmęczeni - wyjaśnił przewodniczący Porozumienia Rezydentów.
Płużański podkreśla, że rośnie liczba pacjentów, którzy mają poważne objawy i potrzebują aktywnej pomocy.
- COVID-19 to nie są wyłącznie objawy paragrypowe - katarek i kaszelek. Wirus w znacznym stopniu uszkadza płuca, a lek remdesiwir, o którym mowa w ostatnim czasie, jest w stanie pomóc tylko na określonym etapie infekcji. Walka z koronawirusem to bardzo często walka o życie - stwierdził.
Filip Płużański podkreśla, że rozwój pandemii zaskoczył wszystkich, nawet lekarzy. - Te pięć-sześć tys. pacjentów, których przybywa dziennie, blokuje system opieki zdrowotnej, blokuje szpitale, izby przyjęć, oddziały ratunkowe. Ktoś musi tych ludzi oddzielić od potrzebujących innej porady - wyjaśnia.
Zdaniem eksperta istnieje też ryzyko załamania systemu opieki zdrowotnej. - Jeśli liczba chorych dojdzie do 10 tys. dziennie, to system opieki zdrowotnej całkowicie się zatka. Już dzisiaj pod szpitalami czekają karetki z pacjentami. Nie dlatego, że ktoś nie jest zaangażowany, tylko dlatego, że chorych jest zbyt wielu - stwierdził.
Jego zdaniem sytuacja uderza też w innych chorych. Zabiegi planowane, jeśli tylko nie są niezbędne do ratowania życia, często są bowiem przekładane. Ale to, że zabiegu nie trzeba wykonywać natychmiast, nie oznacza, że nie może dojść do powikłania. Wiele z nich może zakończyć się bowiem nawet śmiercią pacjenta.
Zdaniem Płużańskiego pomóc w opanowaniu sytuacji możemy tylko my - zachowując zdrowy rozsądek, nosząc maseczki i utrzymując społeczny dystans.
Jacek Sasin, minister aktywów państwowych, w ostatnich dniach skrytykował środowisko lekarskie. Na Twitterze napisał, że "nie można zamykać oczu na twarde dane", które wskazują, że w niektórych regionach, np. w woj. opolskim, ok. 95 proc. lekarzy nie stawia się na wezwanie wojewody do walki z epidemią. - Niestety, nie jest to wyjątek w skali kraju - stwierdził wicepremier.
Krytyczne słowa pod adresem medyków padły też na antenie Polskiego Radia. - Bardzo wielu lekarzy, pielęgniarek, personelu medycznego z wielkim poświęceniem wykonuje swoje obowiązki, ale część tych obowiązków wykonywać nie chce - stwierdził szef MAP. Wyjaśnił, że postawa części lekarzy może być wynikiem strachu. - Naturalny, ludzki strach w środowisku lekarskim nie powinien występować - mówił wicepremier Sasin.
Czytaj też: Rząd zwróci Poczcie koszty organizacji wyborów korespondencyjnych. Jacek Sasin: Demokracja kosztuje
Wojewoda opolski w niedzielę wezwał do stawienia się w pracy 51 lekarzom, obowiązki podjęło trzech. W poniedziałek na 88 wezwanych stawiło się również trzech.
Alicja Defratyka, ekonomistka i autorka bloga ciekaweliczby.pl, zwraca uwagę na zaawansowany wiek lekarzy. - A pan wie, że co czwarty lekarz (24,5 proc.), uprawniony do wykonywania zawodu w 2019 r., był w wieku emerytalnym i miał 65 lat i więcej. Gdyby pracujący lekarze w wieku emerytalnym odeszli na emeryturę, system ochrony zdrowia by się zawalił - stwierdziła w odpowiedzi na słowa Jacka Sasina.
Wypowiedź Jacka Sasina spotkała się z reakcją środowisk lekarskich. Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej profesor Andrzej Matyja stwierdził na antenie TVN24, że słowa wicepremiera mogą mieć poważne konsekwencje. - Mam wrażenie, że to nowa strategia rządzących. Próba skłócenia nas - stwierdził.
Zdaniem szefa NRL wypowiedź Jacka Sasina może świadczyć o tym, że "ruszyła nieuzasadniona nagonka". - Pan wicepremier dał sygnał do startu - stwierdził Matyja.
Stanowisko polityka PiS oburzyło też Prezesów Okręgowych Izb Lekarskich. Wystosowali oni oficjalny list do premiera Mateusza Morawieckiego. "Prosimy o udzielenie odpowiedzi, czy wypowiedziane przez Pana Jacka Sasina słowa są oficjalnym stanowiskiem Rządu Rzeczypospolitej Polskiej" - czytamy w dokumencie.