1 listopada to dzień zadumy i pamięci o tych, którzy odeszli. Ten rok jest szczególny bolesny, bo pandemia COVID-19 przyczyniła się do śmierci ponad miliona osób na całym świecie. Codziennie w Polsce i na świecie umierają setki osób zakażonych koronawirusem. Jego ofiarami padają kobiety, mężczyźni, osoby młode, seniorzy. Łączy ich jedno - wirus nagle skrócił ich życie i pozostawił pogrążonych w żałobie bliskich. Publikowanymi dziś tekstami chcemy godnie uczcić pamięć ofiar pandemii i tych, którzy odeszli od nas w mijającym roku.
Pozostałe teksty naszego minicyklu:
***
Seriate to niewielkie, zamieszkałe przez 25 tys. osób miasteczko niemal zrośnięte z Bergamo, jedną z ważniejszych aglomeracji Lombardii, której stolicą jest położony ok. 50 km na zachód Mediolan. Niezbyt wysokie budynki wijące się wzdłuż rzeki Serio, czerwone dachy, kontrastujące ze wszechobecną zielenią i majaczące w oddali Alpy Bergamskie tworzą sielski klimat.
Epidemia koronawirusa zebrała w Seriate, podobnie jak i w całym regionie wyjątkowo, ponure żniwo. Dziś z raportów, publikowanych m.in. przez pismo naukowe "PLOS ONE", wiemy, że w Lombardii w pierwszych czterech miesiącach roku zmarło o 24 tys. osób więcej niż rok wcześniej o tej samej porze. Obecność śmiertelnego wirusa potwierdzono u 14 tys. zmarłych. Pozostałe 10 tys., jak zauważają naukowcy z University College i Imperial College, zabrała najprawdopodobniej niewydolność służby zdrowia.
Ksiądz Mario Carminati w kościele wypełnionym trumnami Mario Carminati
Seriate było jednym z tych miejsc, gdzie przywożono ciała zmarłych na koronawirusa. Śmierć zabierała ofiary w zastraszającym tempie, na które gotowe nie były zarówno szpitale, jak i kostnice, lekarze, księża i społeczeństwo. Jedną z osób, która musiała zmierzyć się z nieoczekiwaną falą cierpienia, był ojciec Mario Carminati z kościoła świętego Józefa w Seriate. W rozmowie z Gazeta.pl postanowił podzielić się wspomnieniami i przemyśleniami z tamtego mrocznego okresu.
- Początek tego wszystkiego był bardzo niepozorny. Nie wiedzieliśmy, z jakim zagrożeniem mamy do czynienia. Informacje, jakie wtedy do nas docierały, było nieco mylące. Chorobę opisywano bowiem jako niezbyt groźną - opowiada.
Dopiero gdy zmarłych zaczęło przybywać tak szybko, że poproszono nas o przyjęcie ciał oczekujących na kremację, zdaliśmy sobie sprawę z tego, co się stało. To było dla nas początkiem końca, to była prawdziwa tragedia.
Kościół w Seriate Fot. Ojciec Mario Carminati
Wielebny wspomina też czas, w którym o jego miasteczku zrobiło się głośno. Zdjęcia trumien wypełniających kościół obiegły bowiem świat.
- Na początku była ciekawość. Dziennikarze, operatorzy, fotografowie, a obok 40, 50, a w końcu 76 trumien. To zajęło zaledwie kilka dni. Zbyt szybko, by wszyscy zdążyli przetrawić swoje emocje. Ci wszyscy ludzie, którzy przychodzili do kościoła z ciekawości, przeobrazili się w krewnych w żałobie. Krewnych tych leżących w trumnach. "Nawet fotografowie płaczą" - powiedziałem w jednym z wywiadów. Było ich niezliczenie wiele. Robiliśmy, co mogliśmy, żeby świat usłyszał o szacunku do życia, o konieczności dbania o innych, o nieuchronności śmierci. Te tragiczne chwile były źródłem wielu pięknych słów i rzeczy - mówi duchowny.
Wraz z innymi księżmi Carminati udzielał wsparcia na różne sposoby. Oprócz pomocy w przechowywaniu ciał i modlitwy za zmarłych trzeba było otoczyć opieką rodziny lokalnych ofiar. W ciągu dwóch miesięcy parafia pożegnała aż dwustu wiernych. Kilkaset osób potrzebowało pomocy finansowej - stracili bliskich będących źródłem utrzymania. Ludzie potrzebowali też wsparcia duchowego, poczucia, że ktoś się nimi zajmuje, mają kogoś, do kogo mogą zwrócić się o pomoc.
Ojciec Mario Carminati został dotknięty skutkami epidemii także osobiście. Zmarł bowiem jego 34-letni siostrzeniec Cristiano. Ze skutkami choroby zmagał się w sumie pięć miesięcy, ale ostatecznie, pomimo dobrej kondycji przed chorobą, jego organizm nie podołał.
Carminati prowadził mszę żałobną. - Śmierć jest dla człowieka naturalna, ale nikt z nas nie chce tego przyznać ani się z tym pogodzić. Tragiczna historia Cristiana sprawia, że chcemy walić głową w mur albo uciec, wykrzyczeć "to niesprawiedliwe!" - powiedział w kazaniu.
Żołnierze wywożący trumny z kościoła w Seriate Fot. Ojciec Mario Carminati
Ojciec Carminati długo nie mógł się przyzwyczaić do maseczek, nie ma jednak wątpliwości, że pomagają ratować życie.
Od wieków maski służą jednemu: ukrywaniu swego prawdziwego oblicza. Teraz wszyscy musimy ich używać. A ja z zaskoczeniem odkryłem, że przez to, a może dzięki temu, zmuszony byłem patrzeć ludziom prosto w oczy, dostrzegać kolor ich oczu, którego wcześniej po prostu nie zauważałem. Dzięki temu spojrzeniu nawiązywałem jeszcze bliższe, osobiste, bardziej bezpośrednie relacje
- wyznaje. - Każde spojrzenie ma swoją barwę i głębię, a maska, której celem było ukrywanie, stała się sposobem na odsłonięcie naszego wnętrza.
Epidemia wciąż jest w Seriate tematem numer jeden. Pojawia się w każdym kazaniu, każdym numerze parafialnego pisma. Carminati wciąż wspomina, jak wielką tragedią był dla bliskich brak możliwości kontaktu. Jedni umierali więc w samotności, a inni mogli jedynie czekać na cud i informację, że bliski jednak przeżył.
- Nieoczekiwane i niewyobrażalne tsunami, które przyniosło ze sobą ból i śmierć, wtargnęło do każdego zakamarka naszego życia i odśpiewało zwycięską pieśń. Podstępny wirus zmienił życie nie tylko ludzi starych, ale również i młodych, rodzin.
Obnażył nasz strach, a przede wszystkim naszą samotność. Odseparował nas, odebrał nam słowa i bliskość, gesty, te zwyczajne i proste, które są postawą naszego człowieczeństwa.
Carminati na pytanie o to, czy epidemia jest znakiem, czy karą, odsyła do Biblii. Chętniej dzieli się przemyśleniami dotyczącymi tego, co dalej.
Mimo że jesteśmy zranieni, bez obaw, znajdziemy drogę w tej gęstwinie, ponieważ prowadzi nas On. Będziemy nadal się wspierać. Nie możemy sobie pozwolić na to, by zapomnieć o tym, czego epidemia nas nauczyła. Zapomnieć o naszych ograniczeniach, tym, że nie jesteśmy wieczni, nikt nie jest. Musimy pamiętać o tym, że nikt nie uratuje siebie sam, to braterstwo uratuje świat.