Czeski parlament przegłosował właśnie przedłużenie stanu wyjątkowego do 20 listopada. To daje rządowi podstawy prawne do utrzymywania istniejących już obostrzeń, w tym na przykład godziny policyjnej, która obowiązuje między 21 a 5. Od 10 dni Czechy notują po kilkanaście tysięcy nowych przypadków zakażeń dziennie, jak dotąd najwięcej 27 października - 15 663. Według danych za czwartek 29 października, wirusem zakaziło się kolejnych 13 051 osób. Liczba aktywnych przypadków to (według stanu na piątek wieczorem) 178 578, w szpitalach jest ponad 6,6 tys. chorych, w tym ponad 1000 w poważnym stanie. Zmarło już 2 862 zakażonych osób. A mówimy o kraju, którego populacja to zaledwie około 11 milionów. Pytamy ekspertkę, jak do tego doszło.
Martyna Wasiuta, ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich: Po pierwsze, rząd stworzył pewną atmosferę poczucia bezpieczeństwa po pierwszej fali, zapewniał, że kraj będzie przygotowany na drugą. Czesi częściowo uwierzyli władzy, rozluźnili się, dyscyplina w przestrzeganiu podstawowych obostrzeń spadła w stosunku do tej z marca, kiedy była wzorowa. Czesi wtedy czekali na katastrofę, która się nie wydarzyła, więc teraz też nie wierzą, że nadejdzie. Ignorują częściowo apele rządu o niewychodzenie z domu i zaniechanie spotkań z przyjaciółmi.
Latem, mimo że sytuacja była jeszcze w miarę pod kontrolą, współczynnik R już zaczynał rosnąć. Wtedy epidemiologowie apelowali do rządu o podjęcie działań, także minister zdrowia chciał wprowadzić obowiązek noszenia maseczek przed 1 września, przed powrotem dzieci do szkół. Tylko że premier ignorował te apele, twierdził, że w tym momencie trzeba zadbać o gospodarkę. Trochę też bał się opinii publicznej po powrocie do maseczek, czego Czesi bardzo nie chcieli.
Czechy. Wspólny obiad na Moście Karola, 30 czerwca 2020. Fot. Petr David Josek / AP Photo
Na początku epidemii nosili te maseczki z powodu obaw - to był nowy wirus, nowa choroba, nikt nie wiedział, jak się zachować, więc na wszelki wypadek po prostu przestrzegano wszystkich obostrzeń. Czesi próbowali nawet wtedy eksportować tę maseczkową solidarność, a premier Babis wysłał filmik do Donalda Trumpa, w którym w języku angielskim Czesi i czescy naukowcy przekonywali, jak ważne i jak skuteczne są maseczki.
Kiedy maseczki 18 września na powrót zostały wprowadzone - obowiązek dotyczył wtedy pomieszczeń zamkniętych - było już trochę za późno. Ówczesny minister zdrowia Adama Vojtech został odwołany. Był to kozioł ofiarny wzrostów zakażeń, rząd chciał po prostu pokazać, że coś robi.
Badania pokazują, że dużo mniej ludzi niż wiosną wierzy w skuteczność obostrzeń i jest to związane też z zaufaniem do rządu właśnie. Większość tych, którzy ufają rządowi, wierzy też w skuteczność maseczek. Natomiast wśród tych, którzy w ogóle nie ufają obecnej władzy, tylko 14 proc. jest w stanie uwierzyć w skuteczność maseczek. Niestety pandemia w Czechach została upolityczniona.
No i jeszcze trzecia kwestia: Czesi są zwyczajnie zmęczeni koronawirusem. Chcieliby żyć normalnie, jak w czasach przed epidemią. Lubią chodzić do kawiarni, do gospód, na piwo, a w tym momencie ich życie społeczne zamiera i niewykluczone, że będzie jeszcze gorzej. Obecne obostrzenia, ten miękki jak na razie lockdown, traktują jak swego rodzaju zamach na ich styl życia.
Czechom nie podoba się też bardzo, że dzieci nie mogą chodzić do szkół. Rodzice mogą zostać z nimi w domu, ale wsparcie, jakie w takiej sytuacji daje państwo, jest niższe niż ich zarobki. Dlatego wolą iść do pracy, a dzieci zostawiać pod opieką dziadków. To też mogło przyczynić się do transmisji wirusa na starsze osoby i wysoką śmiertelność zakażonych.
Opublikowano ostatnio badania, z których wynika, że firmy musiałyby wysłać do domów co najmniej połowę zatrudnionych, by skutecznie ograniczyło to rozprzestrzenianie się wirusa. To nie jest łatwe do zrobienia, tylko około jedna trzecia firm mogłaby sobie na to pozwolić.
Podsumowując: na obecną sytuację epidemiczną wpłynęły zaniedbania latem, brak strategii, który Babisowi wytyka opozycja, ignorowanie obostrzeń przez Czechów, których czujność została uśpiona opowieścią premiera o wygranej walce z koronawirusem, no i też to, że obostrzenia są często lekceważenie na znak protestu przeciwko władzy.
Teorii spiskowych na tych protestach nie widać. Trzeba pamiętać, że sam premier Babis ma dość duży elektorat negatywny. Pojawił się, nieformalny jak na razie, ruch niezadowolenia obywatelskiego, który organizuje protesty na ulicach Pragi, niezbyt liczne, z powodu restrykcji.
Czechy, Praga. Protest przeciwko restrykcjom koronawirusowym, 18 października. Fot. Petr David Josek / AP Photo
Jest to ogólnie ruch antymaseczkowy, ale ci ludzie protestują też przeciwko chaotycznej i niespójnej komunikacji rządu ze społeczeństwem. Czesi narzekają na to, że rząd z jednej strony zapewnia, że nie będzie nowych obostrzeń, po czym mija tydzień, rosną zakażenia i władze jednak decydują się na nowe restrykcje. Dla protestujących rząd jest dość niewiarygodny w tym, co robi i to odbija się na niechęci do przestrzegania tych podstawowych zaleceń, jak dezynfekcja, noszenie maseczek czy zachowywanie dystansu społecznego.
Czechy. Protest przeciwko restrykcjom koronawirusowym, 18 października. Fot. Petr David Josek / AP Photo
Notowania partii rządzącej spadają, są najniższe od wyborów z 2017, które wygrała ANO, partia premiera. Według ostatniego sondażu poparcie dla ANO to 24,5 proc., w 2017 było to 29 proc.
Babis miał ten komfort, przez całe trzy lata rządzenia, a właściwie dwa, bo dostał wotum zaufania dopiero w czerwcu 2018 roku, mógł liczyć na stałe poparcie, z bardzo niewielkimi odchyleniami. Tym właśnie uzasadniał dalsze funkcjonowanie w polityce mimo przetaczających się przez kraj od kilku protestów przeciwko niemu. Poparcie zaczęło spadać dopiero teraz.
Poparcie na poziomie 30 proc. wystarcza mu dlatego, że opozycja w Czechach jest dość rozdrobniona. W parlamencie jest dziewięć partii politycznych. Teraz opozycja stara się zjednoczyć przeciwko premierowi, by pokonać go w przyszłorocznych wyborach. Formują się dwa obozy, jeden bardziej liberalny, drugi bardziej konserwatywny. Niedawno odbyły się wybory samorządowe i do senatu, w których widać było, że ta współpraca w ramach bloków koalicyjnych partii prawicowych rzeczywiście może się opłacać. Spada też zresztą potencjał koalicyjny partii ANO. Większość partii nie chce współpracować z Babisem w ramach koalicji, boją się m.in. tego, że podzielą los partii socjaldemokratycznej, obecnego koalicjanta ANO, która straciła poparcie tak bardzo, że jest poniżej progu 5 proc. Partia Babisa przejmuje dobre pomysły i postulaty koalicjantów, forsuje je jako swoje i reklamuje później jako sukces rządu premiera, nie koalicji.
Poprzedni minister zdrowia był fachowcem, odszedł dlatego, że nie można było pozwolić na psucie nastrojów. Warto zaznaczyć, że był to epidemiolog z wykształcenia, profesor, człowiek, który doradzał ministrowi zdrowia podczas pierwszej fali epidemii, za co został nawet odznaczony nagrodzony przez prezydenta najwyższym odznaczeniem państwowym. Oczekiwania wobec niego były więc bardzo duże. Po takiej wpadce musiał ustąpić. Babis wiedział, że przy spadających notowaniach nie może sobie pozwolić na pozostawienie go na stanowisku.
Prezydent mianował Blatnego na stanowisko w czwartek i podczas tego mianowania powiedział mu, że wskoczył do rwącej rzeki, co jest niemal samobójstwem, że przeszedł z parku do dżungli i czeka go wielkie wyzwanie. Nowy minister zdrowia nie ma doświadczenia politycznego, to lekarz, z wykształcenia hematolog dziecięcy, do tej pory pracował w szpitalu w Brnie, gdzie był wicedyrektorem. To postać publicznie w zasadzie nieznana. Został wybrany po to, by utrzymywać wizerunek rządu fachowców, technokratów, menedżerów, którzy rządzą państwem jak firmą - takie było hasło wyborcze Babisa. Wydaje mi się, że chodzi też o to, że ponieważ jest mało znany i nie uwikłany w politykę, ma zmniejszać polaryzację w społeczeństwie i przyczyniać się do tego, by obostrzenia nie były odbierane jako opresja polityczna, tylko jako środek profilaktyczny. Żeby to upolitycznienie pandemii w Czechach choć trochę się zmniejszyło. Chociaż też - na marginesie - tuż po wyborze Blatnego dziennikarze ujawnili, że kiedyś podpisał internetową petycję przeciwko premierowi Babisowi.