Narodowa kwarantanna nieco się oddala. Według naukowców kluczowy będzie 17 listopada [WYKRES DNIA]

Mikołaj Fidziński
Z modelu naukowców z ICM UW wynika, że siedmiodniowa średnia liczba nowych zakażeń 17 listopada o włos przekroczy dolną wartość progu kwarantanny. Po tym momencie zacznie jednak mocno spadać. W danych z Ministerstwa Zdrowia także od kilku dni widać stabilizację i nadzieję, że dalszych obostrzeń na razie nie będzie.

Ministerstwo Zdrowia poinformowało w piątek 13 listopada o 24 051 nowych przypadkach koronawirusa w Polsce. Łącznie w ostatnich siedmiu dniach potwierdzono 171 782 zakażeń, co daje nieco ponad 24,5 tys. na dzień (i 64 w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców).

To wciąż bardzo dużo, ale z drugiej strony - po dwóch miesiącach, gdy bez przerwy rosła nam liczba nowych zakażeń (licząc właśnie średnią z siedmiu dni), teraz drugi dzień z rzędu trend jest w odwrocie.

Jeszcze w środę 11 listopada mieliśmy ok. 25,6 tys. zakażeń średnio w ostatnich siedmiu dniach, czyli 66,8 w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców. To wówczas byliśmy najbliżej progu określonego przez rząd dla narodowej kwarantanny, czyli ok. 27-29 tys. zakażeń średnio przez tydzień czy 70-75 w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców. 

Od dwóch dni od tej granicy się oddalamy, choć zaznaczyć należy, że dzieje się to przy niższej o zwykle kilkanaście tysięcy (a czasem i ponad 20 tys.) liczbie testów niż jeszcze przed tygodniem. Prof. Andrzej Horban, główny doradca premiera ds. COVID-19, tłumaczy, że to skutek mniejszej liczby osób, która wykazuje objawy zakażenia. 

Dalej od narodowej kwarantanny

W każdym razie widać w danych Ministerstwa Zdrowia symptomy hamowania liczby nowych zakażeń, i to hamowania dość raptownego. Jeśli taka sytuacja się utrzyma, to będzie to sygnał, że dotychczas wprowadzone restrykcje oraz większa ostrożność w kontaktach społecznych skutkują i narodowa kwarantanna nas ominie.

To oczywiście nie oznacza, że jeszcze dalej idące obostrzenia nie poskutkowałyby szybszym zbiciem liczby nowych zakażeń i większą ulgą dla systemu ochrony zdrowia. Ale tutaj decyzja należy już do rządu.

Sprawa przynajmniej w teorii wydaje się jasna - zgodnie z rządową "rozpiską", przy obecnym poziomie zakażeń nowych restrykcji nie powinno być, ale jesteśmy też daleko od znoszenia tych już obowiązujących. W tym celu siedmiodniowa średnia liczba nowych zakażeń musiała zejść do poziomu ok. 19 tys. zakażeń dziennie.

Naukowcy: Kluczowy 17 listopada

Nadzieję, że narodowej kwarantanny nie będzie, wlewają w serca także nowe prognozy naukowców z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego. To ich poprzednie wyliczenia naciągał premier Morawiecki, twierdząc, że wskazują, iż strajki kobiet podnoszą liczbę dziennych zakażeń o 5 tys. dziennie.

Najnowsza prognoza z 9 listopada (od tej pory nie było żadnych nowych obostrzeń, więc założenia do niej się nie zmieniły) pokazuje, iż w zasadzie dotarliśmy do szczytu liczby zakażeń. 

Mamy nadzieję, że znaczące zmniejszenie narostu liczby stwierdzonych przypadków spowoduje, że nie osiągniemy progu wprowadzenia narodowej kwarantanny. Z naszego modelu wynika, że siedmiodniowa średnia krocząca 17 listopada o włos przekroczy dolną wartość progu kwarantanny, lecz zaraz zacznie mocno spadać. Jest to konsekwencja wprowadzenia obostrzeń nazwanych "bezpiecznikiem", które zaczną objawiać się w obserwowanych danych właśnie 17 listopada. Mamy nadzieję, że sytuacja tak właśnie się rozwinie

- czytamy w komentarzu naukowców z ICM UW. Ostrzegają jednak przy tym, że na liczby stwierdzonych przypadków mogą wpływać także uwarunkowania administracyjne, w szczególności system i ilość testowania.

Od kilku dni do statystyk wliczają się testy antygenowe, znacznie tańsze niż testy PCR, i ich wyniki mogą w sposób "sztuczny" zawyżyć odczyty liczby stwierdzonych przypadków

- wskazują naukowcy. Na razie rzeczywistość jest jednak inna - liczba testów spada, a diagności laboratoryjni wręcz alarmują, że nie mają jeszcze procedur raportowania wyników testów antygenowych. 

W każdym razie - jeśli prognoza ICM UW się sprawdzi, rzeczywiście od drugiej połowy listopada powinniśmy obserwować spadek liczby notowanych dziennie zakażeń. Próg 19 tys. zakażeń na dobę (liczoną średnią siedmiodniową) w takim scenariuszu przebilibyśmy od góry na przełomie listopada i grudnia, co teoretycznie uprawniałoby rząd do łagodzenia części obostrzeń. A właśnie na 29 listopada na razie jest ustalone zakończenie nauki zdalnej dla części klas. Do tego momentu na razie ustalono plany wypłaty dodatkowego zasiłku opiekuńczego dla rodziców najmłodszych dzieci.

Jeśli spadek zakażeń się utrzyma, to nie wykluczam, że po 29 listopada dzieci stopniowo będą wracać do szkół

- mówił w radiowej Jedynce minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek.

embed

Przy ewentualnym powrocie dzieci do nauki stacjonarnej rząd powinien wykazał się jednak dalece większą roztropnością niż we wrześniu. Wówczas - uśpiony niskimi liczbami nowych zakażeń w wakacje - w dużej mierze puścił cały system "na żywioł", nie przejmując się ostrzeżeniami m.in. właśnie ekspertów z ICM UW.

Według naszego modelu jednym z głównych czynników wzrostów [zakażeń we wrześniu i październiku - red.] jest powrót dzieci i młodzieży do szkół. Liczba stwierdzonych przypadków w szkołach nie musi być duża, ale szkoły posiadają ogromny potencjał napędowy dla epidemii, ze względu na mocne usieciowienie, czyli łączenie grup osób, które normalnie pozostają we względnej separacji - rodzin i kręgów znajomych

- komentują dziś naukowcy.

Zobacz wideo Epidemia przybrała na sile. „Wiążemy to ze szkołami”

Uwaga! Omawiana prognoza ICM UW zakłada stałość obostrzeń, nie uwzględnia ich zdejmowania czy dokładania kolejnych. Dlatego nie będzie miała zastosowania np. po ewentualnym powrocie (części) dzieci do szkół.

Znacznie mniej osób w szpitalach niż wskazuje model

Przy okazji najnowszej prognozy uczonych z ICM UW warto zwrócić uwagę także na inną ciekawą kwestię. Mianowicie - z ich modelu wynika, że liczba hospitalizowanych osób z COVID-19, w tym podpiętych do respiratorów, powinna być znacznie wyższa, niż jest w rzeczywistości. Według danych Ministerstwa Zdrowia z piątkowego poranka hospitalizowanych jest ok. 22,3 tys. osób zakażonych, a zajętych respiratorów 2047. Według modelu ICM UW, te liczby powinny być o połowę wyższe.

I oczywiście - wspaniale, że tak nie jest. Natomiast czy to oznacza, że model ICM UW jest w tym zakresie mocno niedopracowany? Niekoniecznie. Z wyjaśnień naukowców wynika, że spodziewali się, iż chorzy częściej będą trafiali do szpitali, a tymczasem - jak wskazują - miejscami w nich "gospodaruje się w sposób bardziej oszczędny". 

Nasze prognozy były kalibrowane do liczb obserwowanych w czasie nadmiaru łóżek i respiratorów covidowych. Obecnie, jak wiadomo, gospodaruje się tymi miejscami w sposób znacznie bardziej oszczędny – dlatego nasze krzywe biegną nad krzywymi obserwowanych danych

- czytamy w komentarzu ICM UW.

Być może nadinterpretuję wyjaśnienia naukowców, ale wygląda na to, że w modelu zakładali, iż gdy rząd mówił o ponad 30 tys. łóżkach w szpitalach dla osób z COVID-19, to tylu pacjentów rzeczywiście będzie mogło skorzystać z pomocy medycznej. Tymczasem mimo tysięcy wolnych łóżek "na papierze", w praktyce nowe miejsca są tworzone w wolniejszym tempie i dużo ciężej jest znaleźć miejsce w szpitalu dla chorego. Stąd stosunkowo niewielkie - w porównaniu z prognozami - wzrosty liczby osób hospitalizowanych i wymagających wsparcia respiratora.

Więcej o: