O to, jakie konsekwencje dla przyszłego unijnego budżetu może przynieść polskie weto ws. mechanizmu warunkowości zapytaliśmy dr. Marcina Zaborowskiego, politologa, redaktora naczelnego kwartalnika "Res Publica Nowa" i byłego dyrektora Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Michał Litorowicz, Gazeta.pl: W jaki sposób można interpretować weto ws. mechanizmu warunkowości? Czy jest to po prostu kontynuacja twardej linii wobec UE, którą polski rząd przyjął już wcześniej?
Dr Marcin Zaborowski: W wersji optymistycznej można potraktować ten krok jako element strategii negocjacyjnej. Na początku więc gramy ostro i poszerzamy pole do tego, by później zejść z kompromisem do pozycji, na której nam zależy. Pesymistyczna wersja jest taka, że niestety od początku stajemy okoniem i nie zamierzamy dążyć do kompromisu w tej sprawie. A to - jeśli rzeczywiście się wydarzy - będzie miało fatalne konsekwencje dla pozycji Polski w UE. Prędzej czy później doprowadzimy do tego, że Polska znajdzie się przynajmniej poza systemem budżetowym Wspólnoty.
UE na pewno znajdzie jakieś kreatywne wyjście z tego pata i w końcu rozdystrybuuje pieniądze pomiędzy państwa członkowskie, a Polskę to zwyczajnie ominie. Oczekiwanie na to, że wszyscy będą musieli się ugiąć przed naszym stanowiskiem ws. mechanizmu warunkowości, lub że uda nam się zablokować cały unijny budżet wraz funduszem odbudowy, jest po prostu naiwne. UE będzie wówczas wypłacać te środki w inny sposób.
Wydaje się, że jednym z takich sposobów może być już wkrótce prowizorium finansowe.
Ewentualne prowizorium będzie dotyczyło alokacji środków - w jego ramach pieniądze z funduszy byłyby ulokowane również w Polsce. Natomiast do ich wypłaty będzie już potrzebna zgoda Komisji Europejskiej. A ta nie zaistnieje przy negatywnej ocenie rządów prawa.
A przecież nasze uzależnienie od unijnych funduszy jest dużo większe niż w przypadku innych państw członkowskich. Jesteśmy przecież największym beneficjentem przyszłego unijnego budżetu, a Węgry są w tym względzie niedaleko za nami. Trzeba więc przyznać, że jest to dość absurdalna sytuacja. Nie jesteśmy Wielką Brytanią - gdy w latach 80. Margaret Thatcher mówiła, że chce swoje pieniądze z powrotem ("We want our money back"), Wielka Brytania była drugim we Wspólnocie płatnikiem.
Wypłata środków z przyszłej perspektywy finansowej będzie - przynajmniej na razie wszystko na to wskazuje - uzależniona od przestrzegania zasady praworządności. Dlaczego więc w lipcu, po szczycie UE, premier przekonywał w Sejmie, że państwa członkowskie zgodnie pominęły ten punkt?
Premier potrzebował sukcesu politycznego i zapewne niektóre kwestie nadinterpretował. Osoby, które doradzały szefowi rządu być może nie do końca zrozumiały, co tak naprawdę wydarzyło się na tamtym szczycie. Premier wyjechał z niego przekonany, że połączenie zasady oceny rządów prawa z wypłatami budżetowymi będzie musiało uzyskać zgodę wszystkich państw członkowskich. To oznaczałoby również, że jedno państwo - np. Polska czy Węgry - mogłoby takie połączenie zablokować.
Tymczasem na szczycie ewidentnie przegłosowano zasadę mówiącą o tym, że o mechanizmie warunkowości będzie decydowała większość kwalifikowana. Teraz tak naprawdę pozostały już tylko dwie ścieżki: dalsze negocjacje lub wetowanie całego budżetu.
Warto pamiętać o tym, że usztywnianie się polskiego stanowiska wcale nie doprowadza do ustępstw ze strony UE. Można nawet powiedzieć, że jest wręcz przeciwnie. Bo tak, jak na początku o rządach prawa mówiono w Brukseli w miarę miękko, to gdy prezes Jarosław Kaczyński udzielił wywiadu, w którym zapowiedział weto, to druga strona przyjęła bardziej zdecydowane stanowisko.
O polexicie nikt oczywiście nie wspomina, ale czy poniedziałkowe weto podczas spotkania ambasadorów, nie sprawi, że o Polsce (obok Węgier) będzie mówić się w UE jako o hamulcowym? Jak na ten ruch mogą zareagować inne państwa członkowskie?
Polexit to faktycznie zbyt mocne słowo. Takiego scenariusza nie chce ani obecny polski rząd, ani większość naszych partnerów w UE. Natomiast podobnymi posunięciami na pewno dajemy argumenty do ręki tym, którzy twierdzą, że należy stworzyć osobne budżety, a nawet i osobny Parlament Europejski dla strefy euro. Podsuwamy też argumenty tym, którym zależy na budowie Unii wielu prędkości. A w niej państwa peryferyjne, takie jak Polska, będą miały po prostu mniejsze prawa.
Polska i Węgry nie zgodziły się w poniedziałek na unijny pakiet budżetowy. Chodzi zarówno o wydatki Unii na lata 2021-2027, jak i fundusz odbudowy po pandemii koronawirusa. Takie stanowisko wyrażono w trakcie Komitetu Stałych Przedstawicieli, czyli naradzie ambasadorów państw członkowskich przy UE. Wcześniej bowiem, podczas tego samego spotkania, kwalifikowaną większością głosów przyjęto mechanizm warunkujący wypłatę funduszy od kwestii przestrzegania praworządności - to właśnie wobec wprowadzenia tego rozwiązania od dłuższego czasu protestują rządy Polski i Węgier.
Jak nieoficjalnie informowała Informacyjna Agencja Radiowa, w trakcie narady Andrzej Sadoś, polski ambasador przy UE, podkreślił, że mechanizm warunkowości wykracza poza lipcowe uzgodnienia przywódców, pozwala na uznaniowe i dyskryminujące traktowanie krajów i powiela procedury z artykułu 7. unijnego traktatu. Dodał, że skoro nie ma jednomyślności dla uzależnienia wypłaty pieniędzy ze wspólnej kasy od kwestii praworządnościowych, nie może być też zgody na cały pakiet, bo wszystkie elementy powinny być traktowane łącznie.
We wtorek pakietem budżetowym, w skład którego wchodzi rozporządzenie dot. mechanizmu warunkowości, mają zająć się unijni ministrowie ds. europejskich. Z kolei w czwartek debatować będą nad nim przywódcy państw członkowskich podczas wideoszczytu.
Rzecznik gabinetu Victora Orbana zapowiedział już, że węgierski rząd zastosuje weto wobec wieloletnich ram finansowych UE na lata 2021-2027 oraz funduszu odbudowy (do jego przyjęcia wymagana jest jednomyślność). Z kolei wiceszef polskiego MSZ Paweł Jabłoński powiedział Polskiemu Radiu, że polski rząd będzie przekonywał pozostałe kraje UE do zmiany przyjętych zapisów. "Jesteśmy otwarci na rozmowy na temat rozwiązania, które będzie gwarantowało, że przestrzegane są prawa przewidziane w traktatach" - stwierdził. "To może mieć różną formę, ale musi być zgoda polityczna wszystkich państw, aby takie rozwiązania się znalazły. Jeżeli będzie taka zgoda, to my jesteśmy gotowi na różne ścieżki" - dodał wiceminister.
Jeśli państwom członkowskim nie uda się porozumieć co do wszystkich elementów pakietu budżetu (wymagana jest jednomyślność), od przyszłego roku będzie najprawdopodobniej obowiązywało prowizorium budżetowe.