Gazeta.pl wspiera grupę pasjonatów, którzy gromadzą i analizują dane na temat epidemii COVID-19. "Nasze wspólne działania mają charakter obywatelski jako forma sprzeciwu wobec obecnego chaosu informacyjnego. Działając wspólnie, możemy stworzyć jak najbardziej rzetelne źródło informacji". Przyłączenie się do apelu uznajemy za naszą misję. W odpowiedzi na brak pełnego źródła informacji o COVID-19 na stronach Ministerstwa Zdrowia udostępniamy jedyny powszechnie dostępny zbiór danych o epidemii w Polsce.
***
Liczbę wykrywanych przypadków w wartościach bezwzględnych należy porównywać w trybie tygodniowym. W drugiej połowie listopada towarzyszyły nam bardzo szybkie spadki, a na początku grudnia trend się jakby załamał. Obecnie liczba ta zatrzymała się w miejscu na poziomie ok. 10 tys. przypadków dziennie.
Trzeba na to wszystko patrzeć w kontekście wzmożonych kontaktów w święta. Przed rozpoczęciem drugiej fali epidemii we wrześniu mieliśmy średnio 500 przypadków dziennie i udział wyników pozytywnych na poziomie 3 proc. Wszyscy się już przekonaliśmy, jak to się skończyło.
Obecnie ten punkt startowy to średnio 10 tys. wykrywanych przypadków dziennie i udział wyników pozytywnych na poziomie ponad 30 proc. Głównym czynnikiem wpływającym na rozwój epidemii jest liczba kontaktów społecznych. Można sobie więc nawet "na chłopski rozum" przeanalizować, w jak kiepskiej sytuacji jesteśmy. Niestety to nie jedyne niepokojące dane.
W czwartek 17 grudnia pierwszy raz od prawie miesiąca wzrosła liczba aktywnych wykrytych przypadków (liczba przypadków była większa od wyzdrowień i zgonów razem). Sam wzrost był drobny i na razie jednorazowy (+823 przypadków), ale trendy wskazują, że aktywnych przypadków może niedługo znów zacząć przybywać. Obecnie wykrytych chorych jest ponad 240 tys.
Jest to pewnego rodzaju naturalny efekt tego, że liczba wykrywanych przypadków przestała spadać. Po prostu wszyscy pacjenci z drugiej fali kończą przechodzić chorobę, a jednocześnie nadal przybywają kolejni. Epidemia nie dała za wygraną.
Dodatkowo coraz wolniej ubywa osób w szpitalach i tych w bardzo ciężkim stanie. Tu też trendy wskazują, że jeżeli w najbliższym czasie sytuacja się nie poprawi, znów zajętych łóżek będzie przybywać.
Dane o hospitalizacjach i zgonach (z uwzględnieniem przesunięcia czasowego) nie pokrywają się z liczbą potwierdzanych przypadków, a są to liczby, które są od siebie zależne. To nam niestety sugeruje, że punkt startowy przed kolejną fazą wzrostu może być o wiele wyżej niż wynika z oficjalnych danych, a skala niedoszacowania przez niewystarczające testowanie populacji może być ogromna. Warto przypomnieć, że byliśmy kiedyś w stanie wykonać ponad 80 tys. testów w ciągu doby. Obecnie to średnio tylko 30 tys., z czego duża część to szybkie testy antygenowe.
Wszystko wskazuje na to, że już na początku roku będziemy mieli do czynienia z kolejną fazą wzrostową, która może być jeszcze gorsza w skutkach niż poprzednia. Ten punkt startowy, o którym mowa, jeszcze sprawę pogarsza. Również rząd, świadomy, że ciężko będzie o dyscyplinę w czasie świątecznym, planuje daleko idące ograniczenia zaraz po nich - jako formę gaszenia pożaru.
Na prośby o rozsądek już chyba za późno, ale warto mieć świadomość, że epidemia nadal trwa, a wirus jest realnym zagrożeniem. Również przy świątecznym stole.
***
Michał Rogalski - analiza danych to jego pasja. Od początku pandemii prowadzi największą publicznie dostępną bazę danych o epidemii. Z jego pracy korzystają nie tylko tysiące obywateli dziennie, ale też dziennikarze, zespoły badawcze, czy uniwersytety. Zawodowo zajmuje się grafiką komputerową i marketingiem politycznym. Profil Michała Rogalskiego na Twitterze