Wielka Brytania wyszła z Unii Europejskiej 1 lutego, ale w praktyce nie do końca. Do końca grudnia trwa okres przejściowy - jak na razie mieszkańcy Wielkiej Brytanii, podróżujący tam unijni obywatele oraz przedsiębiorcy po obu stronach Kanału La Manche nie odczuli żadnych zmian wynikających z brexitu. Ma się to jednak zmienić od 1 stycznia.
A zmiany będą bardzo duże i kosztowne, jeśli Londyn i Bruksela nie wypracują do tego czasu porozumienia regulującego przyszłe wzajemne relacje, przede wszystkim te dotyczące handlu. Za dwa tygodnie Brytyjczycy opuszczą unijny wspólny rynek i unię celną. Twardy brexit oznaczać będzie wejście w życie zasad Światowej Organizacji Handlu, czyli m.in. ceł i zwiększonych formalności dla importerów i eksporterów.
- Tak blisko, ale jednak... tak daleko - tak Ursula von der Leyen skomentowała w środę stan negocjacji między Wielką Brytanią a UE. Szefowa Komisji Europejskiej dodała, że punkty sporne są w dużej mierze rozwiązane, jednak rozmowy dotyczące połowów pozostają "trudne". Kilka następnych dni ma być decydujących. - Jest droga do porozumienia, być może to wąska ścieżka, ale jest - mówiła szefowa Komisji Europejskiej europarlamentarzystom. Także w środę rzecznik rządu premiera Borisa Johnsona przekazał, że w niektórych obszarach poczyniono postępy, ale w innych "pozostaje kilka znaczących luk", a brak umowy pozostaje "najbardziej prawdopodobnym efektem" negocjacji.
W kwestii połowów Unia Europejska chciałaby zachować dostęp rybaków ze swoich państw do brytyjskich łowisk. W ramach UE jest on dość swobodny, tyle że co roku ustalane są dodatkowo kwoty połowowe na poszczególne gatunki ryb. Z drugiej strony, Wielkiej Brytanii zależy na dostępie do rynku - większość z łowionych przez brytyjskie kutry ryb i owoców morza jest eksportowanych, z czego około trzy czwarte do UE (co ciekawe, większość ryb kupowanych przez Brytyjczyków pochodzi z importu). Wielka Brytania chce przejąć 60 proc. obecnej wartości połowów unijnych rybaków na jej wodach, UE jest skłonna "oddać" między 15 a 18 proc. Jak na razie nie znaleziono kompromisu między tymi dwiema wielkościami. Rozmowy są bardzo trudne, po obu stronach negocjujący odczuwają presję ze strony branży zatrudniającej tysiące osób.
Licząc się z - całkiem sporym - prawdopodobieństwem braku porozumienia i twardego brexitu od początku nowego roku, Brytyjskie firmy zaczęły gromadzić zapasy towarów i produktów. Do kraju ciągną tysiące tirów, porty kontenerowe się zapychają. Do niepokoju związanego z możliwym wejściem ceł dochodzi jeszcze tradycyjnie zwiększony ruch przedświąteczny.
Ma to poważne konsekwencje. W ubiegłym tygodniu Honda musiała na dwa dni wstrzymać produkcję w swojej fabryce w Swindon, ponieważ zabrakło części. Przedstawiciele branży budowlanej alarmują o niedoborach narzędzi i materiałów. Branża handlowa z kolei narzeka na to, że koszty wysyłki z tygodnia na tydzień wzrosły o jedną czwartą, a przewoźnicy nakładają "opłaty z tytułu zatłoczenia" - po to, by odbić sobie opóźnienia związane z postojem i dłuższym czasem rozładunku w Wielkiej Brytanii. Problem ten widać też po drugiej stronie Kanału La Manche, w portach francuskich.
To wszystko widać w danych, opublikowanych w środę - wstępnym wskaźniku PMI za grudzień. Przygotowująca go firma IHS Markit pisze, że ten wyścig z terminem brexitu doprowadził do silnego wzrostu zamówień produkcyjnych.
"Ostatnie badanie wykazało również silną presję na łańcuchy dostaw w branży produkcyjnej, w przeważającej mierze związaną z opóźnieniami w transporcie w wyniku zatorów w brytyjskich portach" - piszą eksperci w raporcie. Około 45 proc. badanych (PMI - z angielskiego purchasing managers index - czyli indeks menedżerów ds. zakupów, opiera się on na odpowiedziach w comiesięcznym kwestionariuszu wśród kadry kierowniczej firm) wskazywało na zwiększony czas oczekiwania na dostawy, zaledwie 2 proc. deklarowało poprawę w tym zakresie. To wydłużenie czasu realizacji zamówień było trzecim najsilniejszym w historii tych badań - wyprzedzają je tylko te związane z wiosennym zatrzymaniem gospodarki w kwietniu i maju tego roku, związanym z pandemią koronawirusa.
"W niektórych przypadkach producenci zauważyli, że trudności związane z łańcuchem dostaw ograniczyły wielkość ich produkcji w grudniu. Przyczyniło się to do wzrostu liczby niedokończonych prac w całym sektorze wytwórczym dopiero drugi raz w ciągu ostatnich trzech lat" - pisze IHS Markit.
Zarówno sektor przemysłowy, jak i handel, zorganizowana jest na zasadzie dostaw "just in time" - dostarczanie produktów, części czy surowców jest bardzo precyzyjnie wpisane w cały proces wytwórczy czy sprzedaży i jakiekolwiek opóźnienia ten proces mogą poważnie zakłócić. Teraz do zwiększonego ruchu przedświątecznego i zaburzeń wywołanych pandemią koronawirusa doszły jeszcze te związane z brexitem.