Pomysł nie jest całkiem nowy. W maju w mieście Pewek na Czukotce została oficjalnie oddana do użytku pierwsza na świecie pływająca elektrownia atomowa Akademik Łomonosow. Powstała na pozbawionej własnego napędu barce (ale zdolnej do długotrwałego holowania) o długości 144 metrów. Pracują na niej dwa reaktory jądrowe o łącznej mocy 70 MW i 150 MW, co może wystarczyć do zaopatrywania w prąd i ciepło miasta wielkości 100 tys. mieszkańców.
Tak na marginesie, to reaktory wykorzystane w rosyjskiej pływającej elektrowni są dobrze znaną i sprawdzoną konstrukcją - wcześniej Rosjanie napędzali nimi swoje najnowsze atomowe lodołamacze.
W praktyce Akademik Łomonosow ma przyspieszyć rozwój północnego regionu Rosji i będzie główną elektrownią Czukotki. Dodatkowo to najbardziej na północ położona teraz na świecie elektrownia jądrowa.
Projekt Duńczyków jest podobny. Seaborg Technologies chce zbudować w koreańskich stoczniach pływające elektrownie jądrowe o mocy 100 MW. Będzie je można eksploatować przez 24 lata. Spółka zdobyła już na rozwój swojego pomysłu około 20 mln euro. Wyłożył je między innymi Andrers Holch Povlsen, najbogatszy Duńczyk, miliarder, do którego należy wielki sprzedawca odzieży Bestseller.
Pływające elektrownie jądrowe - szybko i bezpiecznie?
Troels Schönfeldt, szef Seaborg Technologies, twierdzi, że elektrownie pomysłu jego firmy będzie można budować bardzo szybko - na stworzenie pojedynczej potrzeba dwa lata.
Jego zdaniem takie pływające źródła zeroemisyjnej energii to idealne rozwiązanie dla krajów rozwijających się - takich, które potrzebują coraz więcej energii, ale nie stać ich na budowę wielkich elektrowni jądrowych i ponadto nie mają odpowiednio rozwiniętej sieci energetycznej pozwalającej rozwijać im rozproszoną energetykę opartą na takich źródłach jak słońce i wiatr. Pływające elektrownie jądrowe - jak uważa Schönfeldt - pozwolą uniknąć biedniejszym krajom rozwijania tradycyjnej energetyki opartej na spalaniu węgla, ropy lub gazu. Pomogą więc również walczyć z globalnym ociepleniem.
Seaborg Technologies twierdzi, że jego rozwiązanie jest bardzo bezpieczne - praktycznie nawet w wypadku awarii lub innego nieszczęśliwego zdarzenia nie ma możliwości, by radioaktywne materiały wydostały się z pływającej siłowni jądrowej.
Tej opinii nie podzielają ekolodzy. Jan Haverkamp z Greenpeace w wypowiedzi dla brytyjskiego Guardiana uważa, że takie pływające jednostki dla krajów rozwijających się to „przepis na katastrofę” związany z dużą nieprzewidywalnością, co może zdarzyć się przy wybrzeżu, gdzie zacumowana jest elektrownia. Ma też wątpliwości, czy obiekt będzie w stanie przetrwać np. sztorm lub tsunami.
Tekst pochodzi z bloga PortalTechnologiczny.pl.