Jak pisze David Gelles na łamach "The New York Times", przez lata było inaczej. Od początku prezydentury Trumpa korporacyjna Ameryka wahała się między popieraniem korzystnego dla największych firm programu gospodarczego prezydenta a potępieniem jego najgorszych wybryków.
Na początku kadencji wielu liderów biznesu dołączyło do dwóch prezydenckich rad doradczych. Znani biznesmeni byli przekonani, że nowy prezydent dużo może zrobić dla wielkiego biznesu i na bok - jak twierdzi Gelles - odłożyli na przykład zastrzeżenia dotyczące rasistowskich zachowań Trumpa oraz zapomnieli o wysuwanych wobec niego oskarżeniach o napaść seksualną, nepotyzm i ukrywanie dochodów.
- Jest prezydentem Stanów Zjednoczonych. Wydaje mi się, że jest pilotem naszego samolotu - mówił wówczas Jamie Dimon, dyrektor generalny JPMorgan. - Spróbowałbym pomóc każdemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych, ponieważ jestem patriotą - dodawał.
Rady doradcze nie podziałały długo. Rozpadły się kilka miesięcy po utworzeniu, zaraz po tym, jak Donald Trump zaczął bronić w wypowiedziach uczestników głośnego marszu neofaszystów w Charlottesville.
Ale pieniądze - zwłaszcza duże - mają krótką pamięć i niedługo po Charlottesville Trump wrócił do łask korporacyjnej Ameryki. Jego administracja przeforsowała bardzo korzystną dla dużych firm i najbogatszych reformę podatkową. Biznes zaczął go wychwalać.
- Społeczność biznesowa długo czekała na administrację, prezydenta i sprzyjający jej Kongres do zrobienia tego, czego nie udało się przeprowadzić od wielu dziesięcioleci - mówił w Białym Domu jesienią 2017 roku Tom Donohue, dyrektor naczelny Izby Handlowej USA.
Znowu przy Trumpie pojawili się wielcy amerykańskiego biznesu. Wśród nich na przykład Tim Cook, szef Apple'a, i Doug McMillon, dyrektor generalny Walmarta. Na ich spotkaniu z prezydentem obecny był też między innymi szef Visy Al Kelly, który pochwalił Trumpa za jego "bardzo, bardzo dobre przywództwo". Podobnie wtedy wyrażał się Ginni Rometty, ówczesny dyrektor generalny IBM, który mówił o "niezachwianym przywództwie" Trumpa.
- Obniżka podatków Trumpa była złotem głupców - powiedział Howard Schultz, były dyrektor naczelny Starbucksa. - Ludzie dali się uwieść - dodał.
Nie jest jednak tak, że szefowie korporacji nie zdawali sobie sprawy z tego, kim jest Donald Trump. Ale cenili go za to, co robił dla ich biznesów, co świetnie podsumował Stephen Ross, znany miliarder i deweloper.
- Myślę, że trochę dzieli Amerykanów - mówił w wywiadzie. - Ale wprowadził wiele wspaniałych reform gospodarczych, których nikt inny nie mógł zrobić poza nim - dodał.
Akceptacja dla poczynań Trumpa trwała długo. Zarówno w trakcie pandemii, kiedy najpierw ją ignorował, a potem nieudolnie próbował z nią walczyć, jak i później, kiedy podważał wynik wyborów prezydenckich. Steve Schwarzman, dyrektor generalny Blackstone i jeden z najbardziej zagorzałych sojuszników Trumpa, mówił, że rozumie, dlaczego ludzie są zaniepokojeni nieprawidłowościami wyborczymi. Dopiero pod koniec listopada wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że "wynik wyborów jest dziś bardzo pewny i kraj powinien ruszyć dalej".
Zmieniło się coś mocniej po marszu zwolenników Trumpa na Kapitol, do którego doszło w środę 6 stycznia, a który skutkował śmiercią pięciu osób. Po nim Krajowe Stowarzyszenie Producentów wezwało wiceprezydenta Mike'a Pence'a do rozważenia powołania się na 25. poprawkę do konstytucji i usunięcia Trumpa ze stanowiska. Cook, Dimon i Schwarzman potępili przemoc, ubolewali nad stanem kraju i wezwali do odpowiedzialności. Ale po czterech latach flirtów z Trumpem ich słowa brzmią pusto.