Firmy położone w górskich regionach apelują o szybkie zniesienie restrykcji. Sebastian Pitoń z Kościeliska, architekt i inicjator akcji obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec obostrzeń "Góralskie veto", przyznaje w rozmowie z "Rzeczpospolitą", że inicjatywa nabiera rozpędu.
Jeśli ograniczenia nie zostaną szybko zniesione, to z rynku znikną małe i średnie firmy - zostanie państwo i wielkie korporacje
- stwierdził.
Wcześniej Pitoń zapowiadał, że firmy z regionów górskich po 17 stycznia wznowią działalność. Do wczoraj była to data graniczna wyznaczona przez rząd w kwestii obostrzeń, dziś wiadomo już jednak, że te zostały przedłużone do końca miesiąca.
- Jest to ostatni moment, żebyśmy mogli tej polityce rządu, która nas po prostu wykończy, powiedzieć "veto" - stwierdził inicjator akcji sprzeciwu wobec obostrzeń.
Pitoń liczy na masowy odzew ze strony przedsiębiorców, co miałoby przynieść efekt synergii i uruchomić lawinę. "Politycy też nie są po to, aby niszczyć Polskę i polskość. Chciałbym, aby Polska była jednym z tych państw, tych narodów, które się przeciwstawią destrukcji spowodowanej pandemią. Przedsiębiorcy boją się nie wirusa, lecz zniszczenia podstaw swojej materialnej egzystencji" - stwierdził w jednym z opublikowanych nagrań.
Rząd wyraźnie próbuje załagodzić sytuacje i obiecuje góralom pomoc. - Zdajemy sobie sprawę, że jest to wielkie wyzwanie dla gmin górskich. Uruchomiona została nowa tarcza finansowa opiewająca na ponad 20 mld zł - zapewniał w poniedziałek wicepremier Jarosław Gowin. Dodał, że znajdą się też pieniądze na inwestycje i dopłaty do umarzania podatków.
Sebastian Pitoń słowa premiera wziął jednak za złą monetę. - Rzucenie tych ochłapów samorządom ułatwia nam decyzję o otwarciu biznesów - stwierdził na konferencji prasowej. - Jeżeli najdzie ich refleksja, że są ludźmi i mają sumienia, mogą prosić Boga o wybaczenie, bo my im raczej nie wybaczymy - dodał.
Przedsiębiorcy nie tylko przyłączają się do akcji nieposłuszeństwa wobec rządu, coraz głośniej mówią też o braku pomocy. - Mamy 100-proc. spadek obrotów, nic nie zarabiamy, sklepy są zamknięte - wyjaśnia w rozmowie z dziennikiem Konrad Pękacki, właściciel sieci sklepów, dystrybutor włoskich torebek. I wyjaśnia, że jego firma, pomimo spadku obrotów, na tarczę antykryzysową 6.0 liczyć nie może. Pomoc trafi do zaledwie 45 branż.
Przedsiębiorców, którzy doszli do ściany, jest więcej. Pojedyncze lokale próbują wznowić działalność. Na taki krok zdecydowali się m.in. właściciele restauracji U Trzech Braci. W sprawie interweniowała policja i sanepid. Działalność wznowiło też centrum rozrywki z Zamościa - i w tym wypadku jednak po zaledwie dniu pojawiły się służby.
Czytaj też: Obostrzenia przedłużone do 31 stycznia. Co z działalnością hoteli i stoków narciarskich?
Kolejne firmy zapowiadają jednak, że będą obsługiwać klientów. Krakowska restauracja Wesołe Gary ponowne otwarcie lokalu zaplanowała na 13 stycznia. "Przez cały ten okres trwania pandemii dostaliśmy od rządzących zaledwie 5000 zł wsparcia, kwota ta nie pokrywa nawet jednego etatu, nie mówiąc już o zobowiązaniach i kosztach stałych. Uważamy, że to żart z Nas i naszej ekipy, a nie wsparcie dla przedsiębiorców, które tak dumnie jest ogłaszane w mediach. W tym momencie brnąc w paszczę lwa nie mamy już nic do stracenia, musimy walczyć" - napisali właściciele obiektu w na swoim profilu w portalu społecznościowym.