Kłótnia o szczepionki. Kto ma rację Unia czy AstraZeneca? W tle spięcie z Brytyjczykami

Unia domaga się szybkich dostaw szczepionek od koncernu AstraZeneca. Ten odpowiada, że nie może ich zrealizować, bo ma problemy produkcyjne. Bruksela nie wierzy i spogląda na Londyn.

Kilka dni temu brytyjsko-szwedzki koncern farmaceutyczny z siedzibą w Londynie poinformował, że zmniejszy dostawy szczepionek w pierwszym kwartale 2021 r. z powodu problemów z produkcją w jego belgijskiej fabryce. W praktyce ma to oznaczać, że Unia otrzyma do końca marca tylko 31 milionów dawek, a więc aż o 60 proc. mniej niż pierwotnie ustalono. Tak twierdzą przynajmniej przedstawiciele Brukseli.

Zobacz wideo "Szczepienia dwóch prędkości" konieczne dla uzyskania odporności zbiorowej?

Unia absolutnie nie zgadza się na zmniejszenie dostaw szczepionek. Twierdzi, że to naruszenie zapisów umowy podpisanej z AstraZeneca w sierpniu ubiegłego roku, w której, zdaniem Brukseli, koncern farmaceutyczny zobowiązał się, że dostarczy do UE co najmniej 80 mln dawek w pierwszym kwartale, a może i nawet 120 mln dawek - bo tak też można interpretować zapisy umowy, jak twierdzi informator z Unii, do którego dotarł Reuters.

Bruksela nie wierzy, że problem z dostawami szczepionek do państw Unii wynika głównie z problemów produkcyjnych w belgijskich zakładach koncernu farmaceutycznego. Tam zresztą urzędnicy mają w ciągu kilku dni przeprowadzić inspekcję. Unia podejrzewa, że szczepionki produkowane przez AstraZeneca trafiają w pierwszej kolejności do Wielkiej Brytanii - i dotyczyć to może nie tylko zakładów w Belgii, ale również fabryki koncernu w Niemczech. Poza tym, dodajmy, AstraZeneca produkuje jeszcze szczepionki na Covid-19 w dwóch lokalizacjach na terenie Wielkiej Brytanii.

Te podejrzenia są wysoce prawdopodobnie w świetle wypowiedzi zarówno przedstawicieli AstraZeneca, jak i brytyjskich władz. Wyraźnie mówili, że najpierw szczepionki powinien dostać ten, kto wcześniej podpisał umowę (a więc Wielka Brytania), oraz że zapisy umowy z Unią są co najwyżej deklaracjami dobrej woli, a nie bezwzględnym kontraktem handlowym.

Spór o szczepionki z trzema głównymi aktorami w roli głównej zaostrzył się pod koniec tygodnia. Unia była o krok od wprowadzenia kontroli na granicy pomiędzy Irlandią a Irlandią Północną, do czego ma prawo na mocy umowy z Wielką Brytanią. Ostatecznie jednak - po wyjątkowo ostrych wypowiedziach premierów Zjednoczonego Królestwa i Irlandii Północnej - z tak drastycznego kroku się wycofała.

Bardzo niejasny kontrakt

Dla Hilka J. Meyera, profesora prawa europejskiego, specjalizującego się głównie w niemieckim i europejskim prawie lekowym, farmaceutycznym i zdrowotnym, spór o szczepionki pomiędzy Unią a AstraZeneca, to w dużym stopniu próba sił pomiędzy Brukselą a Londynem.

Poza tym twierdzi, że umowa pomiędzy Unią a brytyjsko-szwedzkim koncernem jest niezwykle nieprecyzyjna. - W przeciwieństwie do kontraktu Curevac (mowa na dostawy szczepionek Pfizera - red.), zobowiązanie AstraZeneca do dostarczenia szczepionek nie jest już jednoznaczne - twierdzi w wywiadzie dla niemieckiego serwisu t-online.

Co gorsza, spór prawny z AstraZeneca jest w tym momencie bezcelowy. - Główny problem polega na tym, że umowy są różnie interpretowane w różnych systemach prawnych. W Niemczech byłoby to pogwałceniem prawnej zasady dobrej wiary, gdyby kontrahent powiedział po pewnym czasie, że nawet nie wiedział, że dostawa szczepionki jest ważna dla kupującego. Zupełnie inaczej wygląda to w British Common Law, gdzie zasadniczo obowiązuje tylko to, co wyraźnie określono w umowie - mówi Hilko J. Meyer.

Sprawę, jego zdaniem, komplikuje jeszcze fakt, że umowa w języku angielskim zawarta między Komisją Europejską a szwedzkim oddziałem AstraZeneca, podlega prawu belgijskiemu i jurysdykcji sądów brukselskich. - Dlatego nie można wiarygodnie przewidzieć, jak zakończy się taki spór prawny. A zanim byłby wynik, wszyscy i tak zostalibyśmy zaszczepieni - dodaje ekspert z Uniwersytetu Nauk Stosowanych we Frankfurcie.

Więcej o: