Złe dane z porodówek w Polsce. Wyrwa demograficzna? Przeradza się w przepaść [WYKRES DNIA]

Z miesiąca na miesiąc coraz szerzej rozwierają się w Polsce nożyce demograficzne. Choć jest za to odpowiedzialny w głównej mierze wzrost zgonów, to bardzo ciężko nie zobaczyć też bardzo złych danych z porodówek. Styczeń był kolejnym z rzędu miesiącem z liczbą urodzeń, do której zdecydowanie w ostatnich latach nie przywykliśmy.
Zobacz wideo 500 plus a dzietność. Czy program spełnia swoje zadanie?

2020 rok Polska zamknęła wyrwą demograficzną na poziomie ponad 120 tys. Urodziło się w Polsce tylko niespełna 355 tys. dzieci - najmniej od 2003 r. Zmarło ok. 478 tys. osób - zdecydowanie najwięcej po II wojnie światowej.

Niestety, styczeń tylko tę wyrwę powiększył i różnica urodzeń i zgonów za minionych dwanaście miesięcy (tj. od lutego 2020 r. do stycznia 2021 r. włącznie) sięgnęła już ok. 140 tys.

embed

W styczniu wciąż mieliśmy wyraźnie podwyższoną, choć na szczęście spadającą, śmiertelność - zmarło ok. 48,6 tys. osób, o ponad 12 tys. więcej niż rok wcześniej.

Ale bardzo niepokojące dane przychodzą także z porodówek. 

Spadek w urodzeniach? Nie - potężne tąpnięcie

Jak podał w czwartek "Dziennik Gazeta Prawna", w styczniu urodziło się tylko ok. 27,2 tys. dzieci. "Tylko", bo to od kilkunastu do ponad dwudziestu procent mniej niż w styczniach w poprzednich latach. Suma urodzeń za ostatnich dwanaście miesięcy spadła poniżej 350 tys. i, jak zwraca uwagę dr Rafał Mundry z Uniwersytetu Wrocławskiego, jest najniższa od drugiej wojny światowej.

"Dziennik Gazeta Prawna" słusznie zwraca uwagę, że styczniowe urodzenia (a w gruncie rzeczy częściowo i grudniowe) to już "pokolenie" epidemii i lockdownu. Dane nie pozostawiają złudzeń - zamknięci w domach na wiosnę ludzie, wbrew różnym teoriom, nie oddawali się raczej powiększaniu rodziny. Wręcz przeciwnie - niepewność związana ze zdrowiem i stabilnością pracy mogła raczej do tych planów zniechęcać. Jeśli rzeczywiście tak się stało, zobaczymy to niestety też w danych o urodzeniach z kolejnych miesięcy 2021 r.

Mocno niepokojące są nie tylko dane ze stycznia br., ale też końca 2020 r. - listopada i grudnia. Urodziło się wówczas kolejno 26,5 i 25,5 tys. dzieci. Była to odpowiednio trzecia i pierwsza najniższa miesięczna liczba urodzeń przynajmniej od 2010 r. W styczniu 2021 r. z kolei było to 27,2 tys. - co jest szóstym najniższym wynikiem. Innymi słowy - każdy z ostatnich trzech pełnych miesięcy był w czołówce najgorszych od kilkunastu lat, a w gruncie rzeczy zapewne i od dziesięcioleci. Nie mieliśmy więc do czynienia ze spadkiem, ale wręcz z tąpnięciem liczby urodzeń. 

Politycy się głowią, efekty są mizerne

Nie pomagała dobra sytuacja gospodarcza, 500 plus, becikowe, kosiniakowe, dopłaty do wyprawki, dłuższe urlopy macierzyńskie, urlopy ojcowskie, więcej żłobków i przedszkoli, ulgi podatkowe itd. Albo, lepiej rzecz ujmując - nie pomagały i nie pomagają na tyle, żeby dokonać tu jakiejś dziejowej rewolucji.

Z danych GUS wynika, że od ponad dwudziestu lat wskaźnik dzietności w Polsce waha się od ok. 1,22 do 1,45. To liczba wskazująca ile dzieci przypada na jedną kobietę w wieku rozrodczym. Teoretycznie wskaźnik powinien być na poziomie ok. 2,1 - wtedy zapewniałby zastępowalność pokoleń. 

Czasem wskaźnik dzietności dla Polski jest trochę wyższy, czasem niższy, ale nie potrafimy od lat sprawić, aby coś tu wyraźnie drgnęło. Nadzieje rozbudzone po dużym skoku w 2017 r. okazały się niestety płonne, bo od tej pory wartość wskaźnika znów spada.

Z niedawnych informacji "Wyborczej" wynika, że kwestia demografii zostanie podjęta w szykowanym przez premiera Morawieckiego "Nowym Ładzie". Wśród rozważanych pomysłów na odwrócenie trendu gazeta wymieniła waloryzację świadczenia 500 plus czy nowe rozwiązania podatkowe. Powołany do życia ma zostać Instytut na rzecz Rodziny i Demografii.

W piątek do "ponadpartyjnego porozumienia w polityce rodzinnej" wezwał prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz.

Więcej o: