Money.pl opisuje sprawę Magdaleny Ossowskiej, przedsiębiorczyni ze Świnoujścia, która prowadzi sklep odzieżowy. Większość jej klientek to Niemki, które po ogłoszeniu pandemii z oczywistych względów przestały przyjeżdżać na zakupy. To pozbawiło panią Magdalenę źródła dochodu, przez co nie mogła płacić co miesiąc 12 tys. zł za wynajem (na co składało się 9 tys. zł czynszu oraz 3 tys. zł opłat).
Pani Magdalena prosiła wynajmującego lokal o obniżenie kosztów najmu. Ją samą utrzymywała rodzina, musiała zwolnić personel, a mimo to płaciła miesięcznie 2 tys. zł - na więcej nie mogła sobie pozwolić. Wynajmujący pozostał jednak niewzruszony i wysyłał jej co miesiąc faktury, następnie monity i wezwania, a w końcu zgłosił sprawę do komornika. Ten ściągnął z konta bankowego pani Magdaleny ok. 21 tys. zł, w tym ok. 15 tys. zł z tarczy antykryzysowej i jeszcze 3,7 tys. zł.
Przedsiębiorczyni postanowiła udać się z tą sprawą do sądu, chcąc obniżenia kosztów najmu za pierwsze miesiące pandemii. Jako podstawę prawną podała art. 357 par. 1 Kodeksu cywilnego, który stanowi, że sąd może zmienić warunki umowy, jeśli zaszły nadzwyczajne zmiany w stosunkach pomiędzy stronami spowodowane niezwykłymi okolicznościami, które rzadko się zdarzają i są wyjątkowe.
Sąd przychylił się do żądania pani Magdaleny, uznając pandemię koronawirusa za niezwykłe okoliczności, których nie można było przewidzieć przy zawieraniu umowy w 2012 roku. Sąd orzekł, że nie dochowując warunków umowy żadna ze stron nie zawiniła. Wyrok obniżył czynsz przedsiębiorczyni z 9 tys. do 2 tys. zł za jeden miesiąc najmu oraz do 2,9 tys. zł w dwóch kolejnych miesiącach.
Wyrok nie jest prawomocny. Pozwany wystąpił już o jego uzasadnienie, co oznacza, że najpewniej będzie się od niego odwoływał. Takie rozstrzygnięcia są rzadko spotykanie, gdyż zazwyczaj przy umowach cywilnych obowiązuje zasada: pacta sunt servanda - z łac. umów należy dotrzymywać.