Jedną z kluczowych miar, określających poziom nierówności pomiędzy kobietami i mężczyznami w życiu społecznym jest wysokość wynagrodzeń dla jednej i drugiej płci. To tzw. luka płacowa (ang. gender pay gap), czyli różnica pomiędzy wysokością średnich zarobków panów i pań. Co ciekawe, już w 1957 roku ustanawiający Europejską Wspólnotę Gospodarczą Traktat Rzymski wprowadzał zasadę "równości wynagrodzeń za taką samą pracę". Jednak mimo upływu przeszło sześciu dekad jest ona nadal łamana, a dysproporcję zarobków na niekorzyść kobiet można zaobserwować - jak zauważa w swoim raporcie "Analiza luki zatrudnienia oraz wynagrodzeń kobiet i mężczyzn" Państwowa Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP) - we wszystkich branżach, grupach zawodowych i na wszystkich stanowiskach.
W fachowej literaturze i środowisku naukowym istnieje wiele sposobów mierzenia luki płacowej, bo i czynników, które można wziąć przy tym pod uwagę jest całe mnóstwo. Najpopularniejsze są jednak dwa sposoby, które określa się jako nieskorygowana i skorygowana luka płacowa.
Pierwsza z metod opiera się na średnich stawkach godzinowych brutto, które mężczyźni i kobiety zatrudnieni w przynajmniej dziesięcioosobowych firmach otrzymują za swoją pracę. Od dawna stosuje ją m.in. Eurostat - podlegający Komisji Europejskiej Europejski Urząd Statystyczny. Rzecz w tym, że ta metoda pomija wiele kluczowych dla wyceny ludzkiej pracy zmiennych - np. wiek, wykształcenie, doświadczenie zawodowe czy wymiar czasu pracy. To właśnie te ułomności doprowadziły do powstania drugiego wskaźnika - skorygowanej luki płacowej. Opiera się ona o trzy zmienne: średnie stawki godzinowe, średnią liczbę godzin płatnych w miesiącu oraz wskaźnik zatrudnienia kobiet w porównaniu z mężczyznami.
Jak Polska wypada w obu opisanych powyżej ujęciach? Otóż zasadniczo różnie. Nieskorygowana luka płacowa mogłaby skłaniać wiele osób do prostego wniosku, że problemu nierówności płacowych pomiędzy kobietami i mężczyznami na rynku pracy praktycznie nie ma. Dlaczego? Bo wedle tego wskaźnika dysproporcja na koniec 2019 roku wynosiła zaledwie 8,5 proc. Co prawda to i tak trend wzrostowy względem poprzednich lat - w 2018 roku było to również 8,5 proc., ale w 2017, 2016 i 2015 już odpowiednio 7, 7,1 oraz 7,3 proc. - ale na tle innych państw europejskich (zajmujemy szóste miejsce w zestawieniu Eurostatu), krajów UE (14,1) oraz państw eurostrefy (14,9) wypadamy więcej niż dobrze. Poza tym, opierając się na tym wskaźniku, możemy poszczycić się większą równością wynagrodzeń między kobietami i mężczyznami niż mające opinie bardzo postępowych i liberalnych krajów Niemcy (19,2), Francja (16,5), Holandia (14,6), Dania (14) czy Szwecja (11,8).
Perspektywa zmienia się diametralnie, kiedy pod lupę weźmiemy drugi, bardziej dopracowany ze wskaźników. Skorygowana luka płacowa pokazuje, że polscy mężczyźni zarabiają aż o 30,7 proc. więcej od polskich kobiet. Wprawdzie nadal wypadamy pod tym względem lepiej niż cała Unia (36,7) oraz eurostrefa (38,7), ale przed nami znalazły się takie państwa jak Serbia (29,4), Chorwacja (25,5), Rumunia (25,3) czy Bułgaria (24,1). Państwa nie mające raczej opinii największych orędowników praw kobiet i równouprawnienia płci. Na samym szczycie niechlubnego zestawienia znalazły się natomiast Holandia i Austria (oba kraje z wynikiem 44,2 proc.), a tuż za ich plecami uplasowała się Szwajcaria (43,1).
Tyle statystyk unijnych. Co mówią nam nasze własne badania? Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że na koniec października 2018 roku przeciętne wynagrodzenie w Polsce wynosiło 5003,78 zł brutto. Panowie zarabiali jednak o 443,46 zł więcej od średniej, podczas gdy panie o 460,42 zł mniej. Oznacza to, że różnica między płciami wynosiła aż 903,88 zł brutto.
To jednak nie koniec dysproporcji pomiędzy Polakami i Polkami. Z raportu GUS dowiedzieliśmy się m.in., że w grupie zawodowej "władze publiczne, wyżsi urzędnicy i kierownicy" panowie zarabiali o 35,4 proc. więcej od pań, natomiast w grupie specjalistów ich przewaga w zarobkach wynosiła 32,9 proc. "Wśród osób, które zarabiają co najmniej 8239,84 zł brutto miesięcznie jest 6,5 proc. kobiet oraz 13,3 proc. mężczyzn. Natomiast pensję w wysokości od 10 007,56 zł - czyli co najmniej 200 proc. przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego brutto - zarabia 3,8 proc. kobiet oraz 8,4 proc. mężczyzn" - czytamy.
To bardzo ważne dane chociażby w kontekście badania Eurostatu, pokazującego, że na koniec trzeciego kwartału 2020 roku w Polsce 44 proc. stanowisk menedżerskich zajmowały kobiety (to drugi wynik w całej UE po Łotwie, w której wskaźnik ten wynosi 45 proc.). Wniosek z lektury dwóch powyższych raportów płynie prosty: nawet jeśli kobiety w Polsce zajmują stanowiska kierownicze, to są na nich gorzej wynagradzane od mężczyzn.
GUS dostarcza też innych ciekawych danych, które tłumaczyłyby, skąd bierze się tak duża luka płacowa pomiędzy Polkami i Polakami. Okazuje się bowiem, że na koniec trzeciego kwartału ubiegłego roku aż 38,7 proc. zatrudnionych jako pracownicy najemni pracowało w sektorze publicznym (dla porównania, u mężczyzn to jednie 22 proc.). Po uwzględnieniu samozatrudnionych wskaźnik ten spada do 33,5 proc.
Dlaczego to takie ważne? Ponieważ wynagrodzenia w sektorze publicznym są niższe od tych w sektorze przedsiębiorstw. Na koniec czwartego kwartału 2020 roku ta różnica wynosiła 3,6 proc. - 5562 zł brutto w sektorze przedsiębiorstw i 5369 zł w sektorze publicznym. Jak wyliczyli dziennikarze Business Insider Polska, "przeciętna płaca w sferze budżetowej wynosi około 4,8 tys. zł i jest o 14,6 proc. niższa niż średnia w sektorze przedsiębiorstw".
Oznacza to wprost, że pensje czterech na dziesięć kobiet w Polsce zależą bezpośrednio od polityki rządu i koniunktury gospodarczej państwa. Kolejny z raportów GUS - tym razem "Popyt na pracę" przedstawiony na koniec 2019 roku - tylko potwierdza przytoczone wcześniej liczby. Wynika z niego, że aż 83 proc. pracowników ochrony zdrowia to kobiety. W przypadku edukacji wskaźnik ten spada nieznacznie - do 79 proc. W sferze budżetowej oraz hotelach i restauracjach wynosi po 67 proc., natomiast w kulturze i rozrywce - 64.
Zwłaszcza te ostatnie liczby wydają się kluczowe w okresie pandemii koronawirusa. W opublikowanym przed kilkoma dniami przez Komisję Europejską "Raporcie na temat nierówności płci w UE w 2021 roku" można wyczytać, że pandemia dużo mocniej doświadczyła kobiety niż mężczyzn.
Jakkolwiek kryzys związany z COVID-19 nieproporcjonalnie silnie wpływa na życie kobiet, musimy wykorzystać szanse, jakie ta sytuacja stwarza. Jesteśmy zdecydowani wzmóc wysiłki, iść dalej do przodu i nie dopuścić, aby zniweczono wszystko to, co już osiągnęliśmy w zakresie równości płci
- przyznała unijna komisarz ds. równości Helena Dalli.
Kilka ze wskazanych powodów takiego stanu rzeczy wprost odnosi się do sytuacji kobiet i mężczyzn na rynku pracy. I tak panie stanowią aż 76 proc. pracowników służby zdrowia i opieki społecznej oraz 86 proc. pracowników usług opiekuńczych. W ciągu ostatniego roku obciążenie pracą, zagrożenie dla zdrowia i życia oraz trudności w utrzymaniu równowagi między życiem zawodowym i osobistym wzrosły drastycznie. KE w swoim raporcie wskazuje, że kobiety w nowej sytuacji społeczno-gospodarczej poświęcały średnio 62 godziny tygodniowo na opiekę nad dziećmi oraz 23 na prace domowe. Mężczyźni odpowiednio 36 i 15 godzin.
Ponadto - jak już wskazaliśmy w niniejszym tekście - kobiety są nadreprezentowane w sektorach wyjątkowo mocno dotkniętych przez pandemię (m.in. handel detaliczny, gastronomia czy hotelarstwo) i wprowadzone w związku z nią obostrzenia sanitarne.
Wreszcie w ocenie KE wyjątkowo mało kobiet znajduje się w organach podejmujących kluczowe decyzje w związku z przeciwdziałaniem pandemii. "Wśród 115 specjalnych grup zadaniowych ds. COVID-19 w 87 państwach, w tym w 17 państwach członkowskich UE, 85,2 proc. składało się głównie z mężczyzn, 11,4 proc. - głównie z kobiet, zaś tylko w 3,5 proc. osiągnięto parytet płci" - czytamy na stronie internetowej Komisji Europejskiej. Jak zaznaczyli autorzy raportu, na płaszczyźnie politycznej sytuacja wcale nie wygląda lepiej, bowiem jedynie 30 proc. ministrów zdrowia w państwach UE to kobiety.
Kobiety są na pierwszej linii frontu walki z pandemią i właśnie one są szczególnie silnie dotknięte jej skutkami. Nie możemy sobie pozwolić na regres, musimy nadal dążyć do sprawiedliwości i równości. Dlatego też Unia stawia kwestie kobiet w samym centrum działań na rzecz odbudowy i zobowiązuje państwa członkowskie do uwzględniania równości płci w inwestycjach finansowanych z Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności
- zapewniła wiceprzewodnicząca KE ds. wartości i przejrzystości Vera Jourová.