Po czwartkowych, najtragiczniejszych od wybuchu epidemii, danych o zgonach, pojawia się pozytywna informacja dotycząca epidemii COVID-19. Dane wskazują bowiem na wyraźny spadek ważnych wskaźników zachorowań.
Ignacy Morawski, analityk, zauważył kilka nowych tendencji. "Fala cały czas opada. Hospitalizacje wróciły do trendu spadkowego, nowe zakażenia spadają wręcz zaskakująco szybko, zgony [w ujęciu siedmiodniowym - przypis redakcji] wciąż mniejsze niż przed Świętami" - napisał w czwartkowej analizie. Odniósł się do danych również w piątek. "Wszystkie zmienne wracają powoli do trendu sprzed Świąt. Trend w przypadku zakażeń i zmiany obciążenia szpitali jest spadkowy, trend zgonów wzrostowy" - napisał.
Na wykresie widoczne są trzy zmiany trendów. Nowe zakażenia z siedmiu ostatnich dni zaczęły spadać na przełomie marca i kwietnia. Po szczycie wynoszącym niemal 30 tys. odczyty spadły do ok. 20 tys. (nie chodzi tu o wskaźnik dzienny, a siedmiodniową średnią). Trend odwraca się też w przypadku dziennego przyrostu zajętych łóżek. Tu spadkowa tendencja rozpoczęła się 7 kwietnia. Dane dotyczące zgonów są mniej optymistyczne, ale to jedyny wskaźnik, który przedstawia obraz pandemicznej sytuacji z opóźnieniem - ofiary COVID-19 często walczą o życie nawet kilka tygodni.
Dane dotyczące zgonów mogą przez pewien czas wyglądać źle. W czwartek Ministerstwo Zdrowia ogłosiło śmierć ponad 950 osób, w piątek rano minister Adam Niedzielski, uprzedzając standardowy komunikat, zapowiedział, że zgonów będzie 700.
Złych wieści w tym zakresie może być jednak więcej. Wszystko przez to, że w marcu, jak pisał w swojej analizie Łukasz Rogojsz, zachorowało w Polsce ok. 600 tys. osób. Może to oznaczać, że "będziemy na potęgę umierać". "Musimy się liczyć z trendem wzrostowym w zakresie zgonów; jeżeli w ubiegłym tygodniu były zakażenia na poziomie 35 tys. dziennie, to teraz właśnie tę falę widzimy w szpitalach, w obłożeniu respiratorów i w liczbie zgonów" - analizował rzecznik prasowy Ministerstwa Zdrowia.