Orzeczenie Sądu Najwyższego jest kluczowe, bo wskazuje kierunek linii orzeczniczej dla sądów rozpatrujących sprawy frankowe. W pytaniach Rzecznika Finansowego, w największym skrócie, chodziło o to, jak strony (bank i kredytobiorca) powinny się rozliczyć po unieważnieniu umowy kredytowej. Takie są aktualnie najczęstsze rozstrzygnięcia w sądach.
Po pierwsze, Sąd Najwyższy uznał (zresztą nie pierwszy raz, to już w ostatnich miesiącach dość utarta linia), że roszczenia banku i konsumenta są niezależne i nie podlegają wzajemnej kompensacji. To tzw. teoria dwóch kondykcji. Polega ona po prostu na tym, że roszczenia banku wobec klienta i klienta wobec banku muszą być podnoszone osobno. Sąd nie powinien "porównywać" obu roszczeń i zasądzać na korzyść którejś ze stron różnicy między nimi.
Punktem spornym jest jednak to, od kiedy biegnie okres przedawnienia roszczeń banków. Tu można uznać, że orzeczenie jest o tyle po myśli banków, że Sąd Najwyższy uznał, że roszczenia banku wobec klienta jeszcze się nie przedawniły.
Kredytodawca może żądać zwrotu świadczenia od chwili, w której umowa kredytu stała się trwale bezskuteczna
- napisano na stronie Sądu Najwyższego.
Jedną z koncepcji (forsowaną przez niektórych prawników frankowych) było to, że bieg przedawnienia to trzy lata od zawarcia umowy kredytowej. To oznaczałoby, że roszczenia banków już dawno się przedawniły i frankowicze niczego nie muszą im oddawać.
Sąd Najwyższy nie zajął jednoznacznego stanowiska w sprawie tzw. roszczenia za korzystanie z kapitału. To argument, którym banki ostatnimi czasy chętnie "straszą" fankowiczów. Przekonują, że skoro frankowicz przez lata mógł korzystać z pieniędzy, które przelał mu bank na podstawie nieważnej umowy, to powinien teraz zapłacić bankowi za to wynagrodzenie.
Kalkulacje banków opiewają często na setki tysięcy złotych. Prawnicy frankowi przekonują, że roszczenia za korzystanie z kapitału są niezgodne z unijną dyrektywą w sprawie nieuczciwych warunków w umowach konsumenckich. W ich przekonaniu, kluczem dyrektywy jest to, że ma ona nakładać sankcje na bank, który sformułował nieuczciwą umowę. Tymczasem unieważnienie umowy mogłoby ostatecznie okazać się dla banku nawet korzystne.
Frankowicze liczyli, że 29 kwietnia na ten temat wypowie się Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Ten uznał jednak, że kwestię tę powinien rozstrzygać Sąd Najwyższy.
Przed nami jeszcze kolejny dosłownie "sądny" dzień dla banków i frankowiczów, bo 11 maja Izba Cywilna Sądu Najwyższego odpowie na sześć pytań dot. kredytów frankowych, skierowanych do niej przez I Prezes Małgorzatę Manowską.
Jak komentuje dr Piotr Bodył-Szymala, radca prawny ("Monitor Prawa Bankowego"), dzisiejsze rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego jest istotne co najmniej z paru powodów.
Po pierwsze dlatego, ze uzyskało moc zasady prawnej, a zatem wszystkie składy Sadu Najwyższego od dziś będą musiały się do tego stosować. Po drugie dlatego, że przesądzone zostało w dzisiejszej uchwale, że gdyby nieważność umowy stała się faktem - a już wiemy, patrząc na rozstrzygnięcie TSUE, że jest to opcja niepożądana, ale czasami może się przytrafić, to każda ze stron rozlicza się osobno, a roszczenia banku przedawniają się licząc od momentu, kiedy bezskuteczność umowy stała się definitywna, a nie od momentu, gdy umowa – czy precyzyjniej - bezskuteczna umowa, została zawarta
- komentuje prawnik.
Dlaczego to jest takie ważne?
To kolejny dowód na próbę połączenia reguł prawa z zasadami społecznej gospodarki rynkowej. To ważny i cenny sposób myślenia i opisywania rzeczywistości, w której funkcjonujemy. Wreszcie, warto też odnotować, ze sędziowie Sądu Najwyższego zwrócili uwagę, że nie uchylając się od odpowiedzi na palące problemy, dostrzegają potrzeby ingerencji ustawodawcy, co się tyczy tych spraw
- tłumaczy dr Bodył-Szymała.
Jak można się domyślić, innego zdania jest mec. Barbara Garlacz, pełnomocnik frankowiczów w wielu sprawach sądowych. Według niej, nadal istnieją argumenty za przedawnieniem roszczeń banków.