Nadmorskie paragony grozy wróciły. 140 zł za rybę. Dlaczego tak drogo?

Luzowanie obostrzeń i możliwość zjedzenia posiłku w restauracji to coś, na co z wytęsknieniem czekało wielu Polaków. W sieci pojawiły się już jednak zdjęcia paragonów oburzonych klientów, którzy uważają, że ceny w nadmorskich lokalach są zbyt wysokie. Dlaczego jest w nich tak drogo?

Branża gastronomiczna wyjątkowo boleśnie odczuła epidemię koronawirusa i była jedną z najdłużej zamkniętych gałęzi gospodarki. Od soboty 15 maja nastąpiło otwarcie ogródków restauracyjnych, a już od 28 maja restauracje otworzą się w pełni (w ścisłym reżimie sanitarnym). Zgodnie ze słowami Jacka Czauderny z Izby Gospodarczej Gastronomii w związku z przestojem, ok. 13-16 tys. przedsiębiorców było zmuszonych zamknąć swoje lokale, co stanowi aż 20 proc. rynku gastronomicznego. Ten czynnik z pewnością częściowo ma wpływ na podwyżkę cen w lokalach. 

Zobacz wideo Ulga gastronomiczna. Paweł Borys tłumaczy, jak z niej skorzystać

"Paragony grozy" w nadmorskich lokalach

W sieci pojawiły się zdjęcia paragonów z restauracji nad morzem. Jeden z internautów był oburzony tym, że zapłacił 76 złotych za dorsza, frytki oraz zestaw surówek (kilogram samej ryby miał kosztować 140 zł). Trzyosobowa rodzina zapłaciła natomiast 175 zł za obiad składający się z zupy rybnej (19 zł), fileta z halibuta (49 zł), fileta z dorsza (39 zł), zestawu surówek (10 zł), herbaty (7 zł) oraz wody i soków (6 zł za każdy z nich). 

Opinie internautów w kwestii tego, czy rachunek jest zbyt wysoki, czy też nie, są bardzo podzielone. Zdaniem jednych to zupełnie normalna cena, zwłaszcza że posiłek zamówiono w miejscowości turystycznej. Inni twierdzą jednak, że to przesada. 

W sumie, jak przed pandemią w normalnej knajpie, znam droższe.
Standard za rybę. Dlatego zwykle nad Bałtykiem ryby nie jadam - mrożone filety to ja mogę jeść u siebie za pół tej ceny.
Prawie 20 zł za zupę? Za tyle można zjeść obiad z dwóch dań

- pisali kolejno internauci. 

Dlaczego w nadmorskich restauracjach jest tak drogo? 

Dziennikarze Onetu postanowili zasięgnąć źródeł i zapytać właściciela jednego z lokali zlokalizowanego nad morzem o komentarz dotyczący zbyt wysokich cen. Zapytano go również o to, jakie czynniki wpływają na ostateczną wysokość paragonu. 

- Ludzie, którzy narzekają na wysokie ceny, nie mają pojęcia o tym, jak działają restauracje - tłumaczył anonimowy właściciel smażalni ryb. - Ja muszę nie tylko kupić produkty, ale również opłacić lokal, ZUS, dać pracownikom pensje i jeszcze utrzymać swoją rodzinę. Nie możemy serwować posiłków za zwrot kosztów - wytłumaczył. 

Jak dodał, na cenę posiłku wpływa nie tylko sam koszt produktów, ale także przygotowanie posiłku, obsługa, wynajem lokalu i wiele innych czynników, o których często zapominają klienci. Właściciele lokali są natomiast nastawieni na zysk ze swojej pracy, a nie sprzedaż "po kosztach". 

- Jak ktoś chce zjeść tanio, może sam ugotować w domu. Do restauracji idzie się, żeby zjeść dobrze, w miłej atmosferze. To również forma rozrywki, a nie tylko zaspokojenia głodu. I trzeba za to odpowiednio więcej zapłacić - dodał. 

Choć branża gastronomiczna teoretycznie może ruszać z kopyta i oferować swoim klientom ciepłe posiłki na miejscu, nadal zmaga się z pewnymi problemami. Jednym z nich są braki pracowników. Długi lockdown spowodował, że część osób zdążyła się przebranżowić i ani myśli o powrocie do restauracyjnej rzeczywistości. Duża grupa potencjalnych pracowników to również studenci, a większość z nich zdążyła wrócić do rodzinnych miejscowości. Więcej na ten temat w materiale: 

Więcej o: