Prąd w gniazdku, świecąca żarówka, internet, to rzeczy, bez których dzisiaj trudno wyobrazić sobie życie. Nasza cywilizacja jest zależna od energii elektrycznej. Jak na coś, co jest tak ważne, w Polsce traktujemy ją dość lekceważąco. Nasza energetyka to góra problemów, wynikających głównie z zaniechań. Ta dekada będzie szczególnie trudna. Problemem nie będzie może brak prądu, poza pechowymi sytuacjami, ale raczej to, ile trzeba będzie za niego płacić.
- Prawie cała polska energetyka powstała za Gierka. To dziś podstawa naszego systemu. Tyle że właśnie dożywa swych dni - mówi Gazeta.pl Bartłomiej Derski, dziennikarz portalu "Wysokienapięcie.pl". Tak jak te 40 lat temu zainwestowano w energetykę wyjątkowo dużo, tak teraz też trzeba, żeby utrzymać ją na powierzchni. - Według oficjalnych danych średni wiek elektrowni w Polsce to 47 lat - mówi Piotr Maciążek, starszy doradca w firmie H+K Strategies do spraw sektora energetycznego i paliwowego. Dodaje, że Państwowe Sieci Energetyczne, firma zarządzająca całą siecią rozprowadzającą prąd z elektrowni do naszych gniazdek, oficjalnie przewiduje na lata 2022-2025 "poważne problemy" z zapewnieniem odpowiedniej ilości energii w systemie. - To nie publicystyczne straszenie, ale fakty - stwierdza.
Większość tych najstarszych węglowych elektrowni pamiętających lata 70. i gierkowskie "doganianie Zachodu", mają umowy na pracę do 2025 roku. - Później właściciele najchętniej by się ich pozbyli. Tylko nie wiadomo co w zamian - mówi Derski. Lukę w znacznej mierze zapełni energetyka odnawialna, czyli w naszym wypadku głównie turbiny wiatrowe i fotowoltalika. Nie są one jednak w stanie całkowicie jej zapełnić, ponieważ nie zapewnią zawsze gotowej do działania rezerwy. - Jeśli spojrzeć na dane z poprzednich lat, to w każdym roku trafia się kilka godzin, kiedy niemal zupełnie nie ma ani słońca, ani wiatru - tłumaczy dziennikarz. Jego zdaniem na takie sytuacje musimy mieć więc w gotowości systemy ograniczania zużycia energii, jej magazyny, połączenia międzynarodowe i inne technologie wytwarzania o łącznej mocy rzędu 20-25 GW. - To bardzo dużo - stwierdza Derski.
"Inne technologie wytwarzania" oznacza nie mniej ni więcej, nowe klasyczne elektrownie. Tylko trzeba je zbudować, a to wymaga czasu i pieniędzy. W międzyczasie te stare "gierkowskie" być może trzeba będzie jeszcze sztucznie utrzymać przy życiu przez 5-10 lat. Tak, żeby w razie potrzeby można je było szybko uruchomić i ratować system przy awariach czy dniach bez słońca i wiatru. Tylko nie będzie to ekonomicznie opłacalne, czyli najpewniej koszty spadną na państwo, czyli nas wszystkich.
- Ogólnie nasze perspektywy nie są wesołe - mówi Derski. Elektrownia atomowa mogłaby zastąpić 2-3 stare elektrownie węglowe, ale już nie zdąży, o ile w ogóle powstanie. Energetyka odnawialna mogłaby zapewniać stabilną podstawę, ale musielibyśmy już dziś rozwijać technologie magazynowania, a te rozwijają się zbyt wolno, aby za kilka lat mieć istotne znaczenie w krajowym systemie. - W mojej ocenie ostatnią deską ratunku jest budowa elektrowni i elektrociepłowni gazowych. Owszem, nie są ekologiczne i już znajdą się na cenzurowanym w UE. Dlatego to ostatni dzwonek na decyzje, żeby zbudować na nich polisę ubezpieczeniową polskiej energetyki - uważa dziennikarz portalu "Wysokienapięcie.pl". Jego zdaniem, dałoby o nam 10-20 lat oddechu, w trakcie których moglibyśmy rozwijać i umacniać energetykę odnawialną, może wspieraną technologiami wodorowymi, a jednocześnie może budując elektrownie jądrowe. - Wszystko po to, aby tego gazu spalać jak najmniej, ale mieć możliwość szybkiego odpalenia takich jednostek w chwilach problemów ze zbilansowaniem systemu - dodaje.
To wszystko wymagałoby jednak wizji, planu i jego realizacji. Tymczasem w Polsce tego od zawsze nie ma i nic nie zapowiada, aby było. - Każde kolejne plany rządowe są niewiele warte. Tak jak te obecne. Mieliśmy takich na pęczki, ale nie pamiętam, żeby którykolwiek został zrealizowany. Nie poddaje się ich pod dyskusje z ekspertami, nie buduje się dla nich szerokiego poparcia politycznego. Kiedy już więc zostaną z pompą ogłoszone, to stają się bezpańskie i nikomu nie zależy na ich realizacji - mówi Derski.
- Problemem naszej energetyki są dekady zaniechań. Systemowa modernizacja branży dopiero się rozpoczyna - dodaje Maciążek. I do rozpoczęcia owej modernizacji firmy nie zostały popchnięte czy zachęcone przez rządowe plany. Także nie przez troskę o klimat i przyszłe pokolenia. Zrobił to rachunek biznesowy wynikający z efektów polityki unijnej mającej doprowadzić do redukcji emisji dwutlenku węgla. - Jeszcze dwa lata temu pisano, że jak cena uprawnień do emisji CO2 wyniesie 25 euro, to polskie elektrownie węglowe będą nierentowne. Dzisiaj jest to ponad 50 euro i nic nie zapowiada spadków. To spektakularny problem, który wymusza na naszych przedsiębiorstwach energetycznych zmiany - tłumaczy ekspert.
Nie bez powodu państwowe koncerny energetyczne zaczęły w ciągu ostatnich dwóch lat odmieniać "odnawialne" przez wszystkie przypadki. I realnie inwestować w energetykę odnawialną. Swoich starych elektrowni najchętniej by się już pozbyły, żeby przestały im psuć statystyki. To właśnie te opisywane wcześniej "gierkowskie", które jednak nadal są potrzebne jako rezerwa. Są już nawet pomysły, żeby państwo utworzyło Narodową Agencję Bezpieczeństwa Energetycznego, która przygarnęłaby stare elektrownie węglowe i wzięła na siebie związane z nimi koszty.
Inwestycje i rosnące ceny uprawnień do emisji przekładają się jednak na jeszcze coś innego: ceny prądu dla zwykłego Kowalskiego. - W tym roku to może nie będzie jeszcze aż tak odczuwalne, ale od przyszłego z pewnością, bo firmy będą kupować uprawnienia po nowych cenach, a pula starych uprawnień się wyczerpie - mówi Maciążek. Według analiz Polskiego Instytutu Ekonomicznego, do końca dekady średnie wydatki na rachunki za prąd wzrosną o nawet połowę. W 2030 roku statystyczny Polak będzie musiał na ten cel przeznaczyć 170-180 złotych, w zależności od tego jak dobrze pójdzie nam modernizacja energetyki.
Jak dodaje Maciążek, wysokie ceny energii dotkną też firmy. Każdy zakład, każda fabryka, potrzebuje prądu do działania. Jej koszt jest wliczony w cenę końcowego produktu. Już teraz Polska ma najwyższe ceny hurtowe energii, a w przyszłości może być jeszcze gorzej. Będzie to dusiło nasz przemysł, który będzie musiał konkurować z firmami z innych państw, które za swój prąd zapłacą mniej.
Całkowicie prądu nam jednak nie zabraknie. Katastrofalnych wizji wielkich wyłączeń prądu w całym kraju i świateł gasnących po horyzont, nie powinniśmy się spodziewać w rzeczywistości. Nawet sytuacja z 2015 roku, kiedy w wyjątkowo upalne lato wróciły na chwile realia PRL i stopnie zasilania (przemysł, centra handlowe i temu podobne instytucje musiały ograniczać zużycie prądu), nie powinna się już powtarzać.
- Teraz są inne realia. Oczywiście zawsze jest możliwość jakieś pechowego splotu okoliczności skutkujących poważną awarią systemu i blackoutem. Ryzyko jest jednak mniejsze niż jeszcze kilka lat temu - uważa Maciążek. Takiego samego zdania jest Derski. Przemawiają za tym dwa główne czynniki. Znacznie wzrosła ilość energii generowanej przez panele fotowoltaliczne, które siłą rzeczy najlepiej działają upalnym i bezchmurnym latem. Są więc dobrym ubezpieczeniem na czas, kiedy cały kraj uruchamia klimatyzację i skrajnie obciąża system.
Dodatkowo w ostatnich latach rozbudowano system połączeń z innymi państwami, poprawiając możliwości importu energii. - Właśnie to nas uratowało podczas ostatniej awarii w Bełchatowie. Jednak nie możemy w długiej perspektywie opierać naszego bezpieczeństwa energetycznego wyłącznie na imporcie. Jeśli import będzie non-stop zastępował dużą część krajowej produkcji i dojdzie do awarii, to możliwości awaryjnego importu energii od sąsiadów będą niewielkie - mówi Derski.
To historia przewijająca się w wielu sferach naszej państwowości. Przez dekady zaniedbań polityków od prawa do lewa, musimy ratować się prowizoriami albo przy pomocy sąsiadów. Tyle że import nie powinien być filarem naszej energetyki, bo w tak kardynalnej sprawie powinniśmy jednak być niezależni.