W poniedziałek prezydent Andrzej Duda uroczyście ratyfikował Fundusz Odbudowy. Ustawa, która otwiera drogę do unijnych pieniędzy, została podpisana w piątek. Nie oznacza to jednak, że środki z Brukseli trafią do Polski natychmiast.
Polska znalazła się w gronie pięciu krajów, które ratyfikowały unijne porozumienie jako ostatnie. To oznacza, że Unia dostanie formalną zgodę na zaciąganie pożyczek na rynkach międzynarodowych dopiero z końcem maja, o środki wystąpi więc najwcześniej w czerwcu.
Ale nie to w największym stopniu może wpłynąć na tempo wypłacania pieniędzy. W pierwszej kolejności otrzymać je mogą te państwa, które swoje plany wydatkowania pieniędzy przedstawiły w kwietniu. Komisja Europejska dokona oficjalnych ocen dokumentów do końca czerwca.
"Komisja uważa, że pierwsze pieniądze popłyną w lipcu. Jednak w gronie szczęśliwców raczej nie będzie Polski. Bo rząd przesłał plan na początku maja, a dodatkowo poprosił o przedłużenie jego oceny o miesiąc, co oznacza, że będzie ona gotowa na początku sierpnia" - zauważa "Rzeczpospolita". Dlatego też możliwe, że pieniądze trafią do Polski dopiero we wrześniu.
Eksperci spodziewają się, że Unia pieniędzy nie prześle "na piękne oczy". - Kluczowe będzie udowodnienie, że wyznaczone reformy zostały zrealizowane, a przewidywane wskaźniki osiągnięte. Na to uwagę będzie zwracać KE, a nie tylko na wiarygodność i kompletność złożonych faktur - ocenia w rozmowie z Gazeta.pl Jan Truszczyński, były ambasador RP przy Unii Europejskiej.
Z nieoficjalnych informacji "Rzeczpospolitej" wynika, że Bruksela chce zwiększyć rolę tzw. komitetu monitorującego. To efekt presji opozycji i samorządów, które obawiają się, że rząd unijne środki rozda przede wszystkim w tych regionach, w których ma władzę.
Fundusz Odbudowy składa się z dwóch części - bezzwrotnych dotacji (23,9 mld euro) oraz nisko oprocentowanych pożyczek (34,2 mld euro). Podstawą do wydatkowania środków jest Krajowy Plan Odbudowy - tego typu projekt musiały przedstawić wszystkie kraje UE.