- Umowy śmieciowe zostaną oskładkowane, a ostatecznie zostaną zniesione. Dążymy to tego, aby w krótkim czasie powstał jeden model kontraktu pracy - mówił Jarosław Kaczyński podczas majowej prezentacji założeń Polskiego Ładu. Dziennikarze "Faktu" sprawdzili więc, jak dużo umów cywilnoprawnych zawieranych jest przez biura posłów Prawa i Sprawiedliwości.
Z informacji dziennika wynika, że na 232 posłów aż 175 polityków zlecało pracę na tak zwanych umowach śmieciowych. Najwięcej - 121 tys. złotych od początku kadencji - na umowy cywilnoprawne przeznaczył wiceminister w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Adam Andruszkiewicz. Polityk skomentował te doniesienia słowami, że jest to "kwestia dogadania się dwustronnego". - Jeśli prawo się zmieni, będziemy to analizować. Natomiast na ten moment pracownicy są u mnie zatrudnieni na takich, a nie innych zasadach - wyjaśniał Andruszkiewicz.
120 tys. złotych na umowy śmieciowe przeznaczyło też biuro poselskie Sebastiana Kalety. Wiceminister sprawiedliwości powiedział, że są to zlecenia "które dotyczą jego aktywności poselskiej". Zapewnił jednak, że wszystkie umowy są rozliczane zgodnie z obowiązującym prawem. Dziennikarze "Faktu" podsumowali te słowa stwierdzeniem, że to właśnie politycy PiS powinni zacząć od siebie walkę ze śmieciówkami.
Ponad 90 tys. zł na umowy śmieciowe wydał wiceminister rozwoju Andrzej Gut-Mostowy. Z takiego rodzaju zatrudnienia pracowników korzystają także szef MSZ Zbigniew Rau (ponad 85 tys. zł), wiceminister funduszy i polityki regionalnej Waldemar Buda (ponad 53 tys. zł), szefowa resortu rodziny Marlena Maląg (ponad 42 tys. zł) czy wicepremier Jarosław Gowin (ponad 27 tys. zł).
Wśród posłów PiS są też politycy, którzy zatrudniają tylko na umowę o pracę. Są to wicepremier Jarosław Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki.
Jednym z punktów Polskiego Ładu była kwestia "uczciwej pracy - godnej płacy". Politycy rządu zapowiadali, że w haśle tym znajduje się podniesienie progu podatkowego czy właśnie likwidacja umów śmieciowych. Jarosław Kaczyński nie przedstawił jednak żądnych szczegółów, poza zapowiedziami pełnego oskładkowania umów zlecenie czy perspektywą wprowadzenia uniwersalnego "kontraktu na pracę".
- Jeżeli rząd zdecydowałby się na to, prawdopodobnie mówiłby o konieczności poważnego uporządkowania rynku pracy. Argumentowałby, że jedni mają lepsze warunki, a inni nieco gorsze. Ale wtedy należałoby konsekwentnie reformować, czyli znieść też przywileje sektorowe, w tym np. emerytury mundurowe czy górnicze - mówił w rozmowie z money.pl wiceprezes BCC, ekspert ds. rynku pracy i dialogu społecznego Zbigniew Żurek.
Z kolei "Solidarność" stoi na stanowisku, że umowy cywilnoprawne są potrzebne, ale ich zastosowanie jest nieprawidłowe. Postuluje jednak, aby nie stosowano ich w przypadku pracowników, gdzie zgodnie z prawem powinien być etat. Konfederacja Lewiatan dodaje, że zmiany przepisów mogą doprowadzić do zwiększenia łącznych kosztów pracy w Polsce. Podniesienie składki na ubezpieczenie społeczne, emerytalne i rentowe na umowie zlecenie wiązałoby się z koniecznością obniżenia kosztów pracy na etacie.
- W Polsce rynek pracownika zmienił się w rynek pracodawcy. Dziś już mniej niż 20 proc. firm sygnalizuje braki kadrowe. Każda nadmierna regulacja, zwłaszcza w trudnych czasach, może przynieść skutki zupełnie odwrotne do zamierzonych, np. zwolnienia czy ucieczkę w szarą strefę - stwierdza prof. Paweł Wojciechowski.